Czesław Skrzpiec to zawodnik, którego nazwisko powinien poznać każdy adept piłkarstwa w Lublinie. W trakcie swoje trzynastoletniej kariery bramkarskiej nigdy nie został ukarany przez klub u władze piłkarskiej. Przez całą sportową karierę związany był z Lublinianką, choć zaczynał jako koszykarz AZS Lublin.
Nie łatwo rozstać się z ulubioną dyscypliną sportową. Dla niej poświęciłem przecież wiele lat, zażyłem się z klubem i kolegami. Przeżywałem z nimi dobre i złe chwile. Rozstanie jest tym trudniejsze jeśli dodam, że ani razu nie zmieniałem barw klubowych: cały czas byłem bramkarzem Lublinianki.
Do Lublinianki trafiłem w 1956 r. Po turnieju dzikich drużyn wybierano chłopców do Lublinianki. Jesienią trafiłem do drużyny juniorów oczywiście jako bramkarz. Przedtem nasza dzika drużyna “Buczek” rozgrywała różne mecze podwórkowe. Jakoś już wtedy polubiłem pozycję bramkarza. To mnie porywało. Przecież w wielu przypadkach wynik zależał ode mnie. Broniłem jak mogłem najlepiej, aby nie sprawić przykrości kolegom. Trochę wcześniej próbowałem swoich sił w koszykówce. Grałem jeden mecz w drużynie juniorów AZS. Aż przykro wspominać o tym meczu, Start Lublin wygrał wtedy z AZS II 125:24. Dla drużyny AZS zdobyłem jeden punkt i po tej sromotnej porażce pożegnałem się z koszykówką. Pochłonęła mnie natomiast bez reszty piłka nożna.
Nie zapomnę chyba II-ligowego meczu w Tarnowie z tamtejszą Unią. Było to 20 czerwca 1961 r. Lubliniance groził nieuchronny spadek. W klubie działo się bardzo źle. Wszyscy potracili głowy bo z piłkarzami było wiele kłopotów. Piłkarze wyjechali w piątek do Tarnowa. Ja w sobotę zdawałem egzamin na I rok prawa UMCS. W noc, zmęczony ale szczęśliwy, że zdałem egzamin wsiadłem do pociągu i pojechałem do Tarnowa. Na miejscu okazało się, że jestem jako jedyny bramkarz gdyż kontuzjowany Leszek Kokowicz nie przyjechał. Do 40 minuty meczu utrzymywał się wynik remisowy 0:0. I w tym momencie rozpoczęła się moja tragedia. Upadając z piłką zerwałem ścięgno w kolanie. Jeszcze trochę broniłem w bramce, ale noga strasznie bolała. Nie mogłem ustać, ale kuśtykałem, bo przecież nie było bramkarza rezerwowego. Po przerwie w bramce stanął obrońca Tadek Potocki, a ja w roli statysty znalazłem się aż w linii ataku. Wreszcie musiałem zejść z boiska.
Od redakcji: Okazało się, że kontuzja jest o wiele poważniejsza – zerwanie łąkotki. Po udanej operacji w Warszawie i uznanego ortopedy dra Soroczko, bramkarz Lublinianki po kilku miesiącach zaczął wracać do zdrowia.
Myślałem, że już nigdy nie powrócę na boisko. Kontynuowałem w tym czasie studia, zdawałem egzaminy i wciąż dręczyła mnie myśl: czy jeszcze będę grał w Lubliniance? Lewa noga była krótsza o 3 centymetry. A więc znów zabiegi, leczenie i oczekiwanie na wiosnę. Może coś się zmieni. W marcu 1962 r. rozpocząłem treningi. Zawodnicy przebywali na boisku a ja siadałem na rower i jechałem za miasto. W ten sposób wzmacniałem nogę, a ścięgna wracały do normy. Wszystko skończyło się dobrze i broniłem w II drużynie.
Lublinianka awansowała do II ligi w 1963 r. pod wodzą legendarnego trenera Kazimierza Górskiego.
Kilka dni wcześniej przed mistrzowskim meczem z Polonią Bydgoszcz. Lublinianka przegrała 0:4 w towarzyskim spotkaniu z warszawską Legią. Kokowicz był chory. Kapciński odszedł z wojska do cywila, a ja miałem bronić bramki w meczu z Polonią. Byłem niesłychanie stremowany. Gdy wyszliśmy na boisko powitano nas gwizdami, a ja odczułem, że to wdzięczność kibiców za porażkę z Legią. Zagryzłem wargi. Któryś z działaczy klepnął mnie po ramieniu: Czesiek nie martw się, będzie dobrze. Łatwo powiedzieć, a co będzie jeśli przegramy i ja puszczę bramki? Stał osię inaczej, wygraliśmy 3:0. Ja podobno rozegrałem świetny mecz o czym świadczą pochlebne recenzje prasowe, podkreślając, że doskonale zastąpiłem kolegów w bramce.
Wierny Lubliniance Czesław Skrzypiec ukończył studia prawnicze 26 maja 1966 r., a trzy lata później rozegrał swój ostatni mecz w barwach Wojskowych.