Do modelarstwa namówiła go babcia. Już jako przedszkolak kleił papierowe modele samolotów. W szkole od razu podpadł, bo jego modele zaśmiecały szkolne boisko. Ale warto było, bo z tej niewinnej zabawy wyrósł mistrz świata – jedyny w Hrubieszowie. Piotr jest zawodnikiem Uczniowskiego Klubu Sportowego „Jedynka”.
Swój pierwszy samolot pamięta do dziś. Miał kilka lat, kiedy jego uwagę zwrócił papierowy model leżący na chodniku. Jeszcze bardziej mu się spodobał, kiedy okazało się, że taki samolocik potrafi latać. To już było coś. Od tej pory każdą wolną chwilę spędzał nad papierowymi modelami. W 2006 r. babcia zaprowadziła wnuka na warsztaty modelarskie. Leszek Kryszczuk, instruktor na początku kręcił głową, że Piotruś jest jeszcze za młody do sekcji, ale babcia nie dała za wygraną i dopięła swego. Wnuk został „prawdziwym” modelarzem. Zaczynał od najprostszych, papierowych modeli, potem drewnianych. Ale klejenie modeli, a sterowanie nimi to już zupełnie inna „bajka”. I to go wciągnęło bez reszty. Niedługo potem przyszły sukcesy.
Od 2016 r., kiedy zdobył mistrzostwo kraju, w każdym kolejnym roku startów stawał na podium. Było to m.in. wicemistrzostwo Polski, aż przyszła kolej na najbardziej spektakularny sukces w karierze studenta II roku analityki gospodarczej na Wydziale Ekonomii UMCS.
Krzysztof Załuski: Jaki to uczucie zostać mistrzem świata?
Piotr Wielosz-Hałasa: Nie ukrywam, że miłe. Długo to do mnie docierało. Na początku patrzyliśmy z niedowierzaniem na tablice wyników. Dopiero, kiedy oficjalnie potwierdziło się, że jesteśmy najlepsi na świecie, to uwierzyliśmy w sukces.
Krzysztof Załuski: Do kogo najpierw zadzwoniłeś z Kalifornii?
Piotr Wielosz-Hałasa: Do trenera Leszka Kryszczuka i kolegi – Dominika Skwarka. To m.in. dzięki nim jestem mistrzem.
Krzysztof Załuski: Na czym polegała konkurencja, w której startowałeś?
Piotr Wielosz-Hałasa: Należy tak wystartować modelem, aby osiągnąć określony czas lotu. Najpierw muszę wznieść szybowiec na lince holowniczej na wysokość 50 metrów, żeby „złapać” ciepłe prądy, które są w powietrzu. Gdy wyczuję komin termiczny, czyli taki ciepły prąd, sprowadzam model na wysokość ok. 15 m, rozpędzam się i muszę w ułamku sekundy sprawdzić, czy jest on mniej więcej nad moją głową. Jeżeli widzę, że niewiele brakuje do maksymalnej wysokości, to pociągam wtedy z całej siły za rączkę, która jest na końcu linki holowniczej, model wtedy wyczepia się z holu i wybija do góry z wysokości 50 metrów do nawet 130 metrów (w przypadku modeli wyczynowych); ja zdobywam wysokość do ok. 110 metrów. Model w moim przypadku przy pociągnięciu w dół na holu i wyczepieniu zdobywa kolejne 60 metrów wysokości, ale są zawodnicy na świecie, którzy „robią” nawet 80 metrów. W tej fazie zawodów model szybuje swobodnie.
Nie mam wpływu na jego lot i wtedy jest mierzony czas
W zależności od kolejki muszę uzyskać maksymalny czas ustalony przez sędziego głównego: rano są to 4 minuty, a w dalszych kolejkach zazwyczaj 3 minuty. Na zawodach jest 5 podstawowych kolejek lotów i każdy zawodnik na wykonanie lotu ma godzinę, czyli zawody trwają ok. 5 godzin. Gdy po 5 kolejkach nie ma zwycięzców, to dochodzą dogrywki; odbywają się wieczorem ze względu na to, że nie ma wtedy kominów termicznych i dopiero wtedy zawodnicy udowadniają, kto jest lepszy, gdyż podczas dogrywek liczy się tylko wysokość, na jaką dany zawodnik jest w stanie „wystrzelić” model. W pierwszej dogrywce wykonuje się 6-minutowy lot. Gdy po pierwszej dogrywce nie ma zwycięzcy, robi się kolejną (8 minut lotu), a gdy po tej również nie ma wygranego, wykonuje się lot na 10 minut; kto ma dłuższy czas w ostatniej dogrywce, wygrywa.
Zawody, w których Piotr zdobył złoty były zawodami drużynowymi
Był jednym z dziewięciu reprezentantów kraju; wystartował w kategorii modeli F1A. We wszystkich kategoriach wystartowało 300 zawodników. W kategorii modeli F1A – ponad 100 zawodników reprezentujących aż 38 państw.
Uprawianie sportu “free flight” bo taka jest jego nazwa, nie jest popularnym sportem w Polsce, chociaż uprawia się go u nas od przeszło pół wieku. Te modele nie mają silnika. Steruje się nimi tak samo jak latawcem. Zawodnicy mają wgrany na laptopach bądź też palmtopach program, za pomocą którego przed startem ustawiają parametry lotu, czas trwania i wszystkie fazy lotu. Szybowiec steruje się przy pomocy pięćdziesięciometrowej linki. Do startu potrzeba dwóch osób – jedna puszcza model pod wiatr, druga steruje. Ważne jest, żeby zawodnik wyczuł, gdzie są ciepłe prądy powietrza – kominy termiczne. To wymaga wielu godzin treningu.
Miesiąc przed mistrzostwami świata Piotra zjadała trema. Trudno mu było się skoncentrować. Na szczęście dzień przed zawodami „puściło” go. Co ciekawe, ostatni złoty medal na takich zawodach polscy reprezentanci zdobyli 28 lat temu.
Drogi sport
Żeby osiągać dobre rezultaty w tej dyscyplinie, nie wystarczą same umiejętności. Nie mniej ważne są same modele, które biorą udział w zawodach. Jest to koszt ok. 6 tys. zł. Są też dużo droższe modele, które kosztują nawet do 20 tys. zł. Są wykonane z włókna węglowego. Swój mistrzowski model Piotr kupił używany – od zawodnika z Izraela. Zapłacił za niego 5 tys. zł. W swojej kolekcji ma jeszcze dwa inne modele.
Udział Piotra na tak prestiżowej imprezie był możliwy dzięki zaangażowaniu i finansowemu wsparciu, których udzielili Marta Majewska, burmistrz Hrubieszowa, Maryla Symczuk, starosta hrubieszowski i Jarosław Stawiarski, marszałek województwa lubelskiego.
Przez pandemię koronowirusa ominęło go, jak i wszystkich zawodników wiele imprez. Zawsze sezon zaczynał się w marcu i trwał do października, a zawody odbywają się mniej więcej co dwa tygodnie. Łatwo policzyć, ile trwała przerwa w rywalizacji.
W 2022 r. odbędą się kolejne mistrzostwa świata, na których Piotr chciałby powtórzyć sukces. Na razie udaje mu się pogodzić sport z nauką, w czym wspiera go mocno Weronika – jego dziewczyna.
Tekst powstał w ramach cyklu reportaży „Moje Podium”
Autorem tekstu jest Krzysztof Załuski.
"Moje podium” to cykl reportaży o ludziach sportu, którzy kiedykolwiek w swojej karierze zdobywali medale i stawali na podium. Bohaterami są nie tylko sami sportowcy, ale także trenerzy, szkoleniowcy, działacze – ci wszyscy, którzy mieli swój udział w zdobywanym medalu. To przecież także ich zasługa. Te reportaże to opowieści nie tylko o nich, to również dokument czasów, w których trenowali, brali udział w zawodach. Ich bohaterami są sportowcy w rożnych wieku i różnych dyscyplin. Często już zapominani, ale łączy ich jedno – znają nie tylko smak zwycięstwa, ale i gorycz porażki. Skupmy się jednak na tym pierwszym. Zapraszamy na sportową podróż w przeszłość.
„Moje podium” powstało pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.