Piotr ma 205, Bartek 200, a Kuba 196 cm. Trudno ich nie zauważyć. Oprócz wzrostu, łączy ich jeszcze jedno – koszykówka. Piotr był pierwszym Polakiem, który podpisał kontrakt we włoskiej Serie A. Było to w 2001 r. Klub w Kalabrii. Wsiadł w Warszawie do samolotu.
Klasa turystyczna. W biznesowej zauważył Zbigniewa Bońka. Czytał gazetę. Podszedł do niego. – Dzień dobry, panie Zbyszku – powiedział. Boniek spojrzał na niego, znowu na gazetę, jeszcze raz na niego i wstał. – A to ty jesteś tym Karolakiem – powiedział.
Okazało się, że akurat czytał włoską gazetę sportową, w której było duże zdjęcie lubelskiego koszykarza i tytuł: Karolak, pierwszy polski koszykarz w Serie A. Kiedy wysiedli z samolotu i wyszli przed terminal, rozległy się okrzyki taksówkarzy: – Zibi, Zibi, chodź podwiozę cię – krzyczeli.
– Pojechaliśmy jeszcze razem na kawę. Boniek opowiadał mi o Włoszech, pogadaliśmy i pojechałem na południe Włoch. W tym klubie byłem raptem 3 miesiące – mówi Piotr Karolak. – Jednym ze sponsorów był miejscowy mafioso. Zanim na dobre liga się rozkręciła, to go zamknęli.
Do koszykówki trafił trochę przez przypadek. Zaczynał jak Marcin Gortat – od piłki nożnej. Stał na bramce w Lubliniance. Miał już wtedy 1,94 cm. Wypatrzył go Zdzisław Szabała i Robert Żołnierowicz. Namówili go do koszykówki. Po niecałym roku młody wtedy Piotrek zadebiutował w…kadrze Polski. Potem jego kariera potoczyła się błyskawicznie. Ekstraklasa, 40 punktów w meczu, kadra, Uniwersjada, udział w Meczu Gwiazd itd.
W 1992 r. urodził się Bartek. Rok później Kuba. I zamiast w piaskownicy bawili się w halach. A to w Stalowej Woli, a to w Sosnowcu, w Lublinie, Belgii. Wszędzie tam, gdzie grał ojciec. Żona Piotra wtedy nie pracowała i zabierała chłopaków też na treningi. Wszędzie włazili, znali na hali każdy kąt. A ile mieli „cioć” i „wujków”…
– W Stalowej Woli pamiętam taki zielony przycisk przy koszu, który tato naciskał w przerwie meczu i wtedy kosz się obniżał, a my z Bartkiem mogliśmy sobie rzucać – mówi Kuba.
I rzucali. Nieraz w takiej hali otrzymywali w przerwie „dorosłego” meczu gromkie brawa, bo widok kilkuletnich brzdąców kozłujących między nogami, którzy do tego rzadko chybiali do kosza, mógł wywołać tylko takie reakcje.
Dzięki koszykówce obydwaj mówią biegle po francusku. Kiedy ojciec występował w tym kraju, chodzili do francuskiej szkoły. Bartek zresztą poszedł w Lublinie do klasy z rozszerzonym jęz. francuskim. Jest laureatem olimpiady wojewódzkiej.
U Karolaków nikt nie planował przyszłości chłopaków. Próbowali swoich sił w piłkę nożną u Roberta Podleckiego w BKS-ie, mieli epizod z pływaniem i tenisem.
– I tak było wiadomo, że będą grać w koszykówkę – śmieje się Monika, żona Piotra.
Sami poznali się – gdzieżby indziej – jak nie na hali AOS-u przy Langiewicza. Monika grała wtedy na „małej” sali w siatkówkę, a Piotr rzucał do kosza na „dużej”. I wtedy go podpatrywała zza szyby…
Kiedy Piotr budował dom w Zemborzycach, to jedną z pierwszych konstrukcji był oczywiście kosz.
– W szkole trwał remont i chcieli go wyrzucić. Przywiozłem go taczką. Ojciec zrobił porządny fundament i kosz służy do dziś. Robotnicy, którzy układali kostkę mieli też za zadanie ułożyć z niej okrąg, taki sam, jaki jest na hali – wyznaczał linię rzutu za 3 punkty – 6,25 m. Wprawdzie kilka lat temu ta odległość została przesunięta o pół metra, ale już nie zrywaliśmy kostki – mówi Piotr. – Jak już stanął kosz, to okazało się, że trzeba jeszcze zrobić oświetlenie, bo już było ciemno, kiedy chłopaki oddawali ostatni rzut. Ja też już zresztą ledwo widziałem obręcz. Sprawę załatwiła 500-watowa żarówka…
Kiedy wszyscy są akurat w domu, to urządzają sobie jeszcze konkurs rzutów.
– Zdarza mi się jeszcze z nimi wygrać – mówi ojciec.
– To my dajemy raczej ojcu wygrać – śmieje się Kuba.
On sam osiągnął w koszykówce już wiele. Jest wicemistrzem i mistrzem Polski. Grał w Eurolidze przeciwko Panathinaikosowi, Fenehrbace czy Barcelonie. Do tego występy w młodzieżowych kadrach Polski. To wszystko sprawia, że ojciec…
– Moja kariera to przy Kubie pikuś – śmieje się.
Starszy syn, Bartek w Gliwicach grał m.in. z Mariuszem Bacikiem, byłym zawodnikiem m.in. Bobrów Bytom; były reprezentant kraju. Kiedy Bartek przyszedł po raz pierwszy na trening, nie krył zdziwienia. – O, Karolak! A ja z twoim ojcem grałem…
Od kilku sezonów Bartek zadomowił się w Łańcucie. Jego Sokół ma w tym roku duże szanse na awans do PLK. Ojciec już wybiega myślami w przyszłość, kiedy dwaj synowie zagrają razem na parkiecie w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Najwierniejszymi kibicami koszykarskiej rodziny Karolaków są rodzice Piotra. Babcia chłopaków do dziś prowadzi prawdziwą „kronikę” sportową. W niej pełno wycinków prasowych z osiągnięciami syna i wnuków. Co tydzień kupowała Przegląd Sportowy, żeby zobaczyć, co piszą o jej Piotrusiu.
W domu na co dzień nie ma u Karolaków sporów, co mają dziś oglądać np. w telewizji. Wiadomo, że jak jest jakiś mecz, niekoniecznie koszykówki, to nikt sobie głowy nie zawraca serialem.
Piotr najwyższy kontrakt podpisał we Francji. Nieźle zarabiał w Sosnowcu. Tm jednak nie zapłacili mu za kilka miesięcy gry. Około 100 tys. zł. Kuba ma obecnie z kolei korzystny kontrakt w Legii.
– Zarabia więcej niż ja, kiedy grałem – mówi. – Ale też nie aż tyle, żebym od niego pożyczał – dodaje ze śmiechem.
Bartek też sobie radzi. Jest w pełni samodzielny.
Rodzice starają się być na meczach chłopaków. Do Łańcuta nie jest daleko, a i Warszawa nie jest na drugim końcu świata. Być może za kilkanaście lat, na parkiecie w towarzyskim meczu będzie można skompletować piątkę Karolaków. Młody o 3 lata Paweł, brat Piotra ma tez syna – Kubę. On sam przez wiele lat grał w AZS i Starcie.
– Jest to możliwe – dodaje Piotr. – Dwóch Jakubów, Bartek, Paweł i ja. W kolejce czeka już Tymek, najmłodszy z Karolaków. Syn Jakuba w lipcu skończył czwarty miesiąc.
I Piotr i Monika są zgodni w jednym: nie ma lepszej metody wychowawczej od sportu. – Oni nie wiedzą co to jest alkohol czy papierosy – mówią. – Nigdy nie ślęczeli nad komputerem, jeśli już, to śledzili jakieś wyniki.
Sport ich zahartował, nie załamują się z byle powodu. A to się przydaje w życiu.
Po meczu, jeszcze w szatni, Bartek wysyła sms-a do Kuby. Lub odwrotnie. Porównują statystyki, cieszą się, jeśli brat zagrał dobry mecz, kiedy rzucił kilka trójek. I zawsze cieszą się, kiedy wszyscy spotkają się wspólnie w domu w Zemborzycach. Przed przyjazdem Kuba zawsze prosi mamę o zupę, a wieczorem musi był jakaś sałatka.
A po kolacji – obowiązkowo – konkurs rzutów przed domem. I nieważne, że wczoraj jeden z nich grał z byłą gwiazdą NBA, a drugi jest godzinę po treningu. Ojca trzeba słuchać. I tak jest wśród nich największy…
Autorem tekstu jest Krzysztof Załuski