Michał Pietrzak: Zacznijmy od Igrzysk Olimpijskich. Jak to się stało, że znalazłeś się w reprezentacji olimpijskiej i jak to było być częścią takiego zespołu, w którym grał choćby obecny selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Brzęczek?
Arkadiusz Onyszko: To jest niesamowita historia, która nie zdarza się na co dzień. Ja trafilem do reprezentacji olimpijskiej w dosyć nietypowy sposób. Grałem w reprezentacji Polski do lat 16 i w całych eliminacjach nie puściłem ani jednej bramki. Ktoś wpadł chyba wtedy w PZPN na pomysł, by powołać tego młodego, lokatego bramkarza, do reprezentacji olimpijskiej, gdzie niektórzy zawodnicy byli ode mnie starsi o 4-5 lat. Pojechałem z nimi na pierwszy mecz do Utrechtu, w którym z bramce stał Van der Sarr. Pojechałem jako młody chłopak, rezerowy bramkarz Aleksandra Kłaka. I wyobraźcie sobie, że Kłak doznał kontuzji i ten młody chłopak wchodzi za niego do bramki i gra mecz życia. Te wielkie holenderskie gwiazdy nie mogły mi strzelić bramki. Mało tego, okazało się, że na pierwszą reprezentację, która zawsze grała dzień po nas, nie przyjechał Józef Wandzik i brakowało rezerwowego bramkarza. Było zbyt późno, by kogoś dowołać z Polski czy z zagranicy, to wpadli na pomysł: skoro Onyszko bronił tak niesamowicie to weźmy jego. Tak właśnie zaczęła się moja przygoda z reprezentacją olimpijską.
Same Igrzyska były ogromnym przeżyciem. Dopiero teraz jak jestem dorosły, mam dzieci i już prawie 50 lat, to muszę powiedzieć, że jak przypominam sobie te czasy, kiedy byłem na olimpiadzie, tą całą atmosferę, to człowiek ma aż łzy w oczach. To jest ogromne przeżycie i ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, jakie to jest fantastyczne uczucie, szczególnie gdy zdobywasz medal po finale z Hiszpanią.
Patryk Jakubczak: Jak pamiętamy, Polacy w tamtym spotkaniu prowadzili przez pewien czas. Z perspektywy lat myśłisz, że złoto było w Waszym zasięgu i masz lekki niedosyt, czy jednak to odczucie zwycięża fakt, że macie srebrne medale?
A.O: Z perspektywy meczu zasłużliśmy na to złoto. Piłka nożna niestety jest taka, że liczą się końcowe wyniki. Do 90 minuty było 2:2 i w tym doliczonym czasie gry, po rzucie rożnym, w takich trochę dramatycznych okolicznościach, Kiko strzelił zwycięską bramkę. Natomiast z perspektywy czasu myśłę, że nie powinniśmy być źli, że mamy srebro. Minęło już ponad 25 lat i od tamtego czasu żaden zespół na IO nie zdobył takiego medalu.
Pamiętam, że wtedy ławki rezerwowe na Camp Nou były osadzone w dole przy lini bocznej, a nie bezpośrednio za trybuną i ciężko było z nich wyjść. Po końcowym gwizdku, gdy wszedłem na murawę, zobaczyłem, że nasi chłopcy leżą zmęczeni, niektórzy płaczą. Mi też się to udzieliło. Było ich mi szkoda, bo widziałem ile sił włożyli w to spotkanie. Dodatkowo było mega gorąco, a mecz przegrali po golu w doliczonym czasie. Niesamowite wspomnienia i czasami jak o tym mówię, to tak mnie aż ściska w sercu.
P.J.: Jak to się stało, że trafiłeś do Danii?
A.O.: Byłem w Widzewie Łódź i tam były jakieś perturbacje… Początkowo ściągał mnie tam Franciszek Smuda, potem Smuda odszedł do Wisły Kraków czy do innego klubu. Przyszedł wtedy jeszcze Wojtek Łazarek ale ja już wtedy byłem po słowie z Duńską drużyną. Dogadały się kluby i odszedłem. Jak już wiedzieli w Widzewie, że odchodzę, to do końca sezonu nie stanąłem już w bramce. W dodatku pojawiły się ogromne problemy finansowe, nie płacili przez 2-3 miesiące. Dostałem ofertę z Danii, wyjechałem tam na testy i gdy wróciłem do kraju to po miesiącu otrzymałem informację, że zakontraktowano mnie.
M.P.: W Danii grałeś w trzech klubach, jednak po tej przygodzie trafiłeś z powrotem do Polski, do Odry Wodzisław. Dlaczego zagrałeś tam tylko w 13 spotkaniach?
A.O.: Rzeczywiście, grałem w Viborgu, Odense, następnie zadebiutowałem w FC Midtjylland, gdzie zagrałem niedużo meczów. Wyszła moja książka i mnie zwolnili, powiedzieli bym nie przychodził na treningi. Oczywiście cały czas dostawałem wypłatę, gdyż miałem ważny kontrakt, lecz powiedziano mi, że gdy znajdę sobie nowy klub, nie będą stwarzać mi problemów z odejściem. Zadzwonił mój agent i powiedział, że jest klub w Polsce, który broni się przed spadkiem i czy mógłbym przyjechać, pomóc mu w utrzymaniem. Szczerze, to nawet nie wiedziałem gdzie jest Wodzisław. Ciężko było znaleźć sobie pracę, byłem nawet na testach w Anglii, w zespole z pierwszej ligi, lecz jedyny klub jaki pozostał, to właśnie była Odra. Przyjechałem do nich w styczniu, już po rundzie jesiennej, by rozegrać z nimi już rundę wiosenną. Dlatego tych spotkań było tak mało. Byliśmy ostatnią drużyną w tabeli z ogromną stratą do miejsca dającego utrzymanie. Powiem Wam jednak, że zmontowaliśmy tam niezłą ekipę jak na 13 meczów. Zamieszaliśmy ostro w lidze i tak naprawdę zabrakło nam jednego punktu, by się utrzymać. Jako że pokazałem się w tej rundzie z dobrej strony, miałem wiele ofert z polskiej ligi i postanowiłem zmienić ponownie klub.
M.P.: No i tak trafiłeś do Polonii Warszawa, w której nie rozegrałeś żadnego spotkania…
A.O.: Tam była taka sytuacja, że na rutynowej kontroli pobrano mi krew i jak przyszły wyniki, to lekarz klubowy o mało nie dostał zawału. Okazało się, że niektóre normy przekroczone było po 200-300%. Wszyscy wytrzeszczyli oczy i pytali, czy ja w ogóle żyję. Zrobiono mi dodatkowe badania i wyszło, że moje nerki w ogóle nie pracują. Powiedzieli, że wymagam natychmiastowo hemiodializ lub przeszczepu, gdyż mogłem w każdej chwili umrzeć. I dlatego nie zagrałem żadnego meczu.
M.P. I ta decyzja o zakończeniu kariery pojawiła się właśnie wtedy?
A.O.: Wiecie, to była decyzja z dnia na dzień. Każdy, kto gra zawodowo w piłkę, myśli, że będzie grał do końca życia. A to tak nie jest. U mnie to nie było planowane, stało się z dnia na dzień. Gdy dostałem taką diagnozę od Pani doktor, która spytała się mnie czy ja widzę, bo po takich lekach powinienem stracić wzrok, ja odpowiedziałem, że widzę normalnie i dobrze się czuje. No ale moja kariera musiała skończyć się z dnia na dzień.
P.J.: Gdy usłyszałeś o tym, że nie będziesz mógł już grać, poczułeś, że tracisz szansę na kolejne sukcesy?
A.O.: Nie. Moim największym rozczarowaniem było to, że mimo dobrej gry w lidze duńskiej, w europejskich pucharach, nigdy nie dostałem powołania na reprezentację, nie otrzymałem zaproszenia na jakiekolwiek konsultacje. Żeby chociaż przyjechać jako czwarty bramkarz, by chociaż się pokazać przed kolegami, a tak się nie stało.
M.P.: Po zakończeniu kariery rozpocząłeś pracę jako trener bramkarzy. Spełniasz się w tym?
A.O.: Gdy patrzę na chłopaków, których trenują, to jestem w szoku. Są to naprawdę silni chłopcy.To jest ogromny przeskok między zawodnikiem a trenerem. Z roku na rok staram się być coraz lepszym. W tym liczy się doświadczenie. Trenerem jestem już 10 lat i to mi daje bardzo dużo. Pracuje także w reprezentacji do lat 15 i cały czas się rozwijam. Cieszę się, że mam wkład w rozwój tych chłopaków. Strasznie mnie to cieszy.
P.J.: Chciałem Cię zapytać o jedną rzecz. Masz takie spotkanie, w którym zagrałeś i które wspominasz chętnie do dziś?
A.O.: Na pewno takim meczem jest finał Pucharu Danii w 2000 roku, bo to był początek mojej kariery w tym kraju. Viborg to była drużyna, która nie potrafiła utrzymać się dwa lata pod rząd w duńskiej ekstraklasie. I my weszliśmy i zajęliśmy czwarte miejsce w lidze oraz zdobyliśmy Puchar Danii, w którym broniłem fantastycznie. Przyznali mi tytuł najlepszego zawodnika spotkania, byłem na pierwszych stronach gazet w Danii i to było fantastyczne uczucie, że coś zrobiłeś i zapisałeś się w historii. To coś innego niż siedzisz na ławce w finale olimpijskim. Tutaj czujesz stres i odpowiedzialność.
Całość wywiadu z Arkadiuszem Onyszko, między innymi rozmowa o Motorze Lublin, znajdziecie na ,,Kąciku Piłkarskim’’.
https://youtu.be/749ZyHP3M_s
Wywiad przeprowadził Patryk Jakubczak