Kent Washington jest bezapelacyjnie jedną z największych legend lubelskiego basketu. Był nie tylko pierwszym czarnoskórym zawodnikiem w dziejach polskiej koszykówki, ale również prawdziwym czarodziejem na parkiecie. O pierwszych dniach w Washingtona w Lublinie opowiadał w rozmowie z Krzysztofem Wochem, redaktorem ówczesnego Kuriera Lubelskiego.
Red.: Twój debiut w drużynie Startu zaprzeczył m.in. teorii o odpowiednio długim okresie adaptacji. Jak myślisz, stało się to dzięki czemu?
Kent Washington: Chyba dzięki temu, że Start gra w moim stylu: dużo podawania i biegania, szybkie tempo. Taka gra bardzo mi odpowiada. Duża zasługa leży po stronie działaczy i zarządu klubu, którzy robią wszystko, abym czuł się tutaj jak u siebie w domu. Zresztą, wszyscy zawodnicy otoczeni są wspaniałą opieką.
Red.: Pierwszy kontakt z lubelską drużyną dał ci podobno sporo do myślenia?
Kent Washington: Dwa lata temu moa drużyna uniwersytecka, podczas pobytu w Lublinie, przegrała ze Startem. Ta przegrana spowodowała, że poczułem wielki respekt do przeciwnika i powiedziałem wówczas, żeby było dobrze.. grać w takie drużynie.
Red.: I Słowo ciałem się stało: grasz w Starcie, jesteś już bardzo popularny w Lublinie, wszędzie można usłyszeć Twoje nazwisko. Ale słyszy się również głosy, że ta popularność może ci zaszkodzić.
Kent Washington: Sądzę, że fakt ten nie będzie miał na mnie najmniejszego wpływu. Grając w drużynie uniwersyteckiej byłem również popularny, bo tam kto rzuca najwięcej punktów – staje się po prostu gwiazdą. Nigdy na to nie zwracałem uwagi. Nie gram dla popularności – gram bo lubię grać, lubię wygrywać i to czyni mnie szczęśliwym.
Red.: Co powiesz o lubelskiej publiczności?
Kent Washington: Lepszego przyjęcia nie mogłem się spodziewać i za to jestem publiczności bardzo wdzięczny. Jestem mały, gram trochę inaczej i to się ludziom bardzo podoba. Moim trenerem był przez 10 lat Lizak. Polak z pochodzenia, który zawsze powtarzał: pamiętaj, że jak Ty ćwiczysz, to ktoś w tym czasie ćwiczy. Trzymam się tej zasady bardzo mocno i teraz kibice nie będą chyba pytali dlaczego trenują trzy razy dziennie.
Red.: Czy znakomicie opanowana technika to efekt tak intensywnych treningów?
Kent Washington: Na pewno, ale trzeba mieć do tego odrobinę talentu..
Red.: Z psychologicznego punktu widzenia działasz na przeciwnika destruktywnie: denerwujesz go wymyślonymi zawodami, finezyjnymi podaniami i wejściami pod kosz.
Kent Washington: Kiedy gram, nie myślę o tym, żeby kogoś denerwować i robić mu na złość. Gram intuicyjnie, mam niezły refleks i dzięki temu potrafię ograć nawet dwumetrowca.
Red.: Ile czasu trzeba, by można było powiedzieć, że drużyna Startu dobrze rozumie w grze Washingtona?
Kent Washington: To stanie się gdzieś po 5 meczach takich jak z Wybrzeżem. Proszę mi wierzyć, że te wszystkie triki robię po to, aby rozbawić i rozkrzyczeć publiczność bo jak ją rozkrzyczę to i drużyna lepiej gra. Poza tym gdyby te triki nie wychodziło – nie robiłbym ich.
Red.: Sympatycy koszykówki ostrzą sobie apetyty na rychłe przestawienie stylu gry Startu na amerykański.
Kent Washington: I myślę, że mają trochę racji. Będę chciał zaszczepić w naszej drużynie kilka nowych elementów, charakterystycznych dla amerykańskiej koszykówki. Na początku będzie to agresywne podawanie piłki po obwodzie, zamarkowanie rzutu po każdym podaniu. Na razie wydaje mi się, że jest za dużo niepotrzebnych podań.
Źródło: Kurier Lubelski, R. 23 nr 15 (22 stycznia 1979