Lubelskie sport na przestrzeni niemal stu lat miał kilkudziesięciu sportowców i działaczy, którzy zapisali się na kartach historii złotymi zgłoskami. Jedną z takich osób bez wątpienia był Ryszard Wnuk: niegdyś piłkarz Unii Lublin, później dziennikarz Kuriera Lubelskiego i pisma Zakładów Azotowych w Puławach “Nasze Sprawy”. Ponad to sędzia z dorobkiem 989 meczy, przez kilkadziesiąt lat pełnił różne funkcję społeczne w LOZPN. Przy okazji obchodów 50-lecia powstania Polskiego Związku Piłki Nożnej Ryszard Wnuk udzielił krótkiego wywiadu.
Redaktor: Jak trafiłeś do sportu?
Ryszard Wnuk: Chyba zwyczajnie i po prostu jak każdy chłopiec. Było to w szkole powszechnej nr. 13 przy ul. Okopowiej. Naprzeciwko był stadion. Z okien naszej klasy widzieliśmy jak trenują piłkarze. Marzyłem aby dotknąć nogą prawdziwej piłki. Graliśmy przecież zwykłą szmacianką. Gospodarz stadionu pozwalał nam grać przez jedną godzinę prawdziwą piłką. Oczywiście nie dlatego, że nas bardzo lubił. Musieliśmy przedtem zebrać śmiecie – wtedy wpuszczał nas na boisko. Z czasem gdy kluby musiały mieć drużynę juniorów, zaczęto się nami coraz bardziej interesować. Tymczasem droga do drużyny juniorów wcale nie była prosta. Trafiali tam tylko najlepsi, a ponadto musieliśmy czyścić buty i stroje piłkarskie zawodników pierwszej drużyny Unii. W 1937 r. przyjechał do Lublina oficer Tadeusz Link. Ten był zapalonym sympatykiem wioślarstwa. U nas tego sportu nie było, więc kapitan Link przylgnął jakoś do drużyny juniorów. Od tej pory rozpoczęła się w klubie prawdziwa opieka nad juniorami. Trenował nas początkowo zawodnik Szyszkowski, następnie reprezentant Polski – Balcer. Gdy nasza drużyna zaczęła robić wyraźne postępy, klub zaangażował austriackiego trenera Goida. Przede wszystkim trenował on juniorów, a dopiero w wolnych chwilach trochę czasu poświęcał seniorom. Wynik tej opieki dobrze jest znany. Drużyna Unii w 1939 r. zdobyła mistrzostw Polski juniorów.
Redaktor: Nadeszły lata okupacji..
Ryszard Wnuk: Nadeszły lata okupacji i zamarło życie sportowe. Tylko piłkarze organizowali mecze na łąkach nad Bystrzycą. Bywało, że na rowerach jeździli aż do Dęblina aby rozgrywać tam towarzyskie mecze. Oni sami najlepiej widzieli czym grozi taki wyjazd jakie ponoszą ryzyko. Ale sport dopomagał im przetrwać trudne chwile, uczył hartu ducha. (dopisek redaktora)Tuż po wyzwoleniu Rysiek Wnuk jest wśród tych, którzy odradzają sport w Lublinie. Był jednym z założycieli klubu sportowego przy Centralnym Domu Żołnierza i pierwszym sekretarzem Okręgowego Związku Bokserskiego.
Redaktor: Podobno próbowałeś także swoich możliwości w boksie?
Ryszard Wnuk: Aż wstyd wspominać jak to się stało. Przychodziłem na treningu do sekcji Lublinianki, ale nie myślałem poważnie, że kiedyś stanę w ringu. W wadze piórkowej miał boksować Jasio Choina. Zbliżał się termin tego meczu, a Choina nie pojawiał się na treningu. Groził nam walkower. Wówczas kapitan związkowy OZB Tadeusz Marciniak oświadczył mi, że zastąpię Choinę. Przez kilka dni zrzucałem wagę. W dniu zawodów pojawił się Choina i oświadczył, że będzie boksował. Marcinak był uradowany. Skoro mam nie walczyć, zabrał mnie do Wisły. Byłem wycieńczony i głodny jak wilk. Zjadłem kotlet schabowy, coś tam jeszcze i wypiłem setkowego. Wracamy do sali, a tu okazuje się, że Choina zmienił decyzję i nie chce wyjść na ring. Marciniak spojrzał na mnie i powiedział: “Rysiek! Ratuj honor”. Co miałem robić. Moja walka trwała zaledwie kilkanaście sekund. Dostałem dwa ciosy w żołądek, usiadłem w narożniku, a sędzia ringowy zaczął liczyć. Ponieważ nie przejawiałem wielkiej ochoty do kontynuowania pojedynku, przegrałem pierwszą i ostatnią moją walkę bokserską.
Pisownia oryginalna