Chyba nikt lepiej niż ona nie mógłby dopełnić cyklu 25 legend na 25 lat w europejskich pucharach. Przeprowadziła się do Lublina prawie ćwierć wieku temu, nie spodziewając się pewnie, że nasze miasto stanie się jej drugim domem. Przeszła płynnie z parkietu na ławkę trenerską, ale ta płynność nie może dziwić, skoro jeden z najlepszych sezonów rozegrała w barwach ….Bystrzycy Lublin. Dziś rozkochuje w szczypiorniaku dzieci i młodzież. Panie i Panowie, oto Beata Aleksandrowicz (Kostka).
Urodziła się w Tychach, a do Koziego Grodu trafiła w 1995 jako wyróżniająca się młoda zawodniczka AKS Azotów Chorzów. Podobno, co można znaleźć w przepastnych archiwach Internetu, transakcja ta kosztowała Montex 200 milionów starych złotych, ale warto było wysupłać pokaźną kwotę, by Beata Kostka mogła wzmocnić zespół świeżo upieczonych mistrzyń Polski. Warto wspomnieć, że w tym samym okienku transferowym, także ze Śląska, trafiła do Lublina Sabina Włodek. Przypomnijmy też, że drugą linię Montexu tworzyły już wtedy Wioletta Luberecka, Anna Ejsmont, Agnieszka Kozak, wkrótce dołączyć miały utalentowane bombardierki w osobach Natalii Martynienko i Dagmary Kot, zatem konkurencja do gry w składzie była ogromna.
Beata poza świetnymi warunkami fizycznymi, groźnym rzutem z dystansu, od zawsze uchodziła też za twardego obrońcę. Niejednokrotnie była to piłkarka od czarnej roboty, często niezauważanej przez kibica skupionego na najlepszych strzelczyniach. Tym bardziej szkoda, że kontuzja kolana ograniczyła jej w pewnym momencie szanse gry w pierwszym składzie. Stąd między innymi roczny wyjazd do Tuluzy, wraz z zapomnianą nieco bramkarką MKS-u Martą Bartnik.
Od 2001 aż do końca kariery w 2009 Beata, zdrobniale nazywana „Becią”, była znów zawodniczką Lublina. O jej determinacji dobrze świadczy sezon 2003/2004, gdy stała się kluczową piłkarką ówczesnej Bystrzycy. Zresztą, dwukrotnie z rzędu, gdy mecz prestiżowej Ligi Mistrzyń wypadał w jej urodziny, czyli 8 lutego, mogliśmy być pewni, że z hali Mosir przy Zygmuntowskich wyjdziemy w szampańskich humorach. W 2003 przegrało tu słynne Hypo, rok później natomiast miał miejsce być może najlepszy występ w Europie dzisiejszej bohaterki naszego cyklu.
Dysponująca wąską ławką Bystrzyca podejmowała mistrza Hiszpanii Aldę Elsę Prestigio z Isabel Ortuno czy Susaną Fraile w składzie, a zatem piłkarkami, których nikomu nie trzeba było przedstawiać. Beata wybiegła w pierwszej siódemce obok Magdy Chemicz, Małgorzaty Majerek, Agnieszki Wolskiej, Wioletty Lubereckiej, Ewy Damięckiej i Sabiny Włodek. To było pasjonujące widowisko, w którym solenizantka, oczywiście już pod nazwiskiem Aleksandrowicz, grała pierwsze skrzypce. To jej kolejny gol ustalił wynik na 22:17, ale spokojnie, mowa dopiero o pierwszej połowie i niezwykle wysokim rezultacie, przy którym obie ekipy zeszły do szatni! W drugiej odsłonie Hiszpanki raz zbliżyły się na dystans dwóch trafień, a Beata praktycznie nie schodziła z parkietu. Pięć goli w konfrontacji z ekipą, która w tamtym okresie pokonała u siebie FTC Budapeszt i zremisowała z Larvikiem budziło szacunek, a heroiczną walkę o pierwsze punkty w Lidze Mistrzyń „Becia” przepłaciła czerwoną kartką z gradacji kar. – Jesteśmy strasznie szczęśliwe, że wygrałyśmy ten mecz, bo chciałyśmy udowodnić, że stać nas na zwycięstwo. To spotkanie kosztowało nas dużo, dużo sił, ale mamy pierwsze dwa punkty w tej edycji Ligi Mistrzyń – mówiła zmęczona tuż po spotkaniu, którym sama sobie sprawiła kapitalny prezent urodzinowy, jako że Bystrzyca ostatecznie wygrała 33:30.
Od 1995 do 2005 Beata, wedle starannych statystyk red. Adama Rozwałki z Radia Lublin, zanotowała 541 goli w 241 meczach ligowych, w Pucharze Polski wystąpiła 27-krotnie, celnie rzucając 81 razy, a w europejskich pucharach zaliczyła 89 trafień w 49 występach. A przecież Aleksandrowicz grała jeszcze przez cztery sezony w naszym mieście, zatem ostateczny wynik jest znacznie wyższy.
Mało kto wie, ale to właśnie nasza dzisiejsza bohaterka przyczyniła się do nawiązania ścisłej współpracy między ówczesnym SPR Lublin a Wyższą Szkołą Społeczno Przyrodniczą im. Wincentego Pola.
Kanclerz uczelni Hernyk Stefanek, w rozmowie z miesięcznikiem Handball Polska, wspominał w 2010 roku, że o wszystkim, jak to często bywa w życiu, zadecydował przypadek a w zasadzie fortunny zbieg okoliczności. – Beata Aleksandrowicz, była już zawodniczka SPR-u Lublin, spotkała znanego już sobie wcześniej rektora naszej uczelni. Do spotkania doszło… w czasie zakupów w jednym z supermarketów. Beata powiedziała rektorowi, że leczy kontuzję, i że może to jest właśnie odpowiednia pora na rozpoczęcie studiów. Po kilku dniach zawodniczka przyszła do szkoły wraz z Sabiną Włodek i wtedy zdecydowaliśmy o indywidualnym toku studiów dla zawodniczek, o ile “uzbierają” czteroosobową grupę. Szybko zgłosiło się sześć chętnych, w tym tak znane zawodniczki jak Magdalena Chemicz czy Izabela Puchacz – opowiadał kanclerz branżowemu magazynowi.
W 2009 Beata, trapiona kontuzjami, skończyła sportową karierę. Nie ukrywała żalu, że nie dano jej szansy powrotu do zespołu, ale szybko swą życiową energię przełożyła na pracę z młodzieżą. Dziś ma niebagatelne doświadczenie w roli trenerki, prowadzi grupy młodzieżowe MKS, pracuje w szkole podstawowej, gdzie rozkochuje dzieci w szczypiorniaku, a jej dwunastoletnia córka Zuzia przejawia wielki talent i chęć pójścia w ślady mamy. Może za jakiś czas to o niej będą powstawać podobne artykuły?
Źródło: MKS Lublin