Andrzej Głąb, zapaśnik MKS Cement – Gryf Chełm. Uczestnik i srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich w Seulu w 1988 r.
Trzykrotny uczestnik mistrzostw świata (1986 – 5. miejsce, 1987 – 4., 1989 – 5.), czterokrotny mistrzostw Europy (1986 – 5. miejsce, 1987 – 4., 1988 – 4., 1989 – 4.), trzykrotny mistrz Polski (1988, 1989, 1993), dwukrotny srebrny medalista (1986, 1992), dwukrotnie brązowy (1984, 1987).
Andrzej Głąb wspomina:
„Sport zawsze pozostawał moją pasją, zarówno na podwórku, jak i w szkole. Wypełniał każdą wolną chwilę. Jak większość chłopaków grałem w piłkę nożną, „nawet” w drużynie trampkarzy i juniorów „Chełmianki” u trenera Jana Skierskiego. W okresie zimowym, gdy nie było możliwości biegania za piłką, próbowałem także uprawiać karate kyokushin u trenera Pawła Pędzińskiego. Prawdziwą przygodę ze sportem, a właściwie z zapasami, zacząłem w 1982 r. jako uczeń Zespołu Szkół Technicznych w Chełmie. Tam zobaczyłem po raz pierwszy treningi zapaśnicze. Zajęcia prowadził mój pierwszy szkoleniowiec Krzysztof Łoś. Bardzo mi się spodobało, głównie za sprawą elementów akrobatycznych i rzutów zapaśniczych.
Później trafiłem do klubu sportowego MKS „Cement-Gryf” Chełm i tam zaczęło się poważne trenowanie. Po dwóch miesiącach treningów wygrałem międzynarodowy turniej w Jeleniej Górze i było już z górki. Trenerem był mój serdeczny kolega, jeszcze startujący, ale dwie kategorie wagowe wyżej, Jan Potocki. W roku 1986 startowałem na mistrzostwach Europy juniorów w Malmö (Szwecja), zająłem czwarte miejsce. W tym samym roku na mistrzostwach świata, ale już seniorów, w Budapeszcie byłem piąty. Startowałem wielokrotnie w mistrzostwach Europy i świata, gdzie zajmowałem miejsca 4–5. Dzisiaj są przyznawane dwa brązowe medale, miałbym ich kilka, gdyby takie przepisy obowiązywały za czasów mojej kariery sportowej. Zbliżały się Igrzyska Olimpijskie w Seulu w 1988 r. Wtedy zasady kwalifikacji były inne niż dzisiaj. Było dziesięć kategorii wagowych i każdy kraj mógł wystawić jednego zawodnika. Obecnie jest tylko sześć olimpijskich kategorii wagowych i trzeba się do nich kwalifikować. Wygrywałem różne turnieje międzynarodowe i miejsce na igrzyskach miałem zagwarantowane. Na turnieju przedolimpijskim w Seulu (1987) zająłem drugie miejsce. O zwycięstwo walczyłem z zawodnikiem Związku Radzieckiego. Wykonałem rzut za 3 punkty, ale sędziowie go nie uznali, twierdząc, że był przez nogę. Dzisiaj po latach twierdzę, że rzut był czyściutki. Przegrałem walkę 2:3. W mistrzostwach Europy w Norwegii w roku olimpijskim zająłem czwarte miejsce, to dało mi pewność, że jestem jednym z najlepszych zawodników na świecie w mojej kategorii wagowej. Przyszły Igrzyska. Pojechałem jak po swoje, wygrywałem kolejne walki. W pierwszej przyszło mi walczyć z trzykrotnym mistrzem świata, reprezentantem ZSRR – Magjatdinem Ałakwierdijewem. Wiedziałem, że trzykrotny mistrz świata będzie moim najgroźniejszym konkurentem do pierwszego miejsca w grupie, wygrałem pewnie. Następnie wygrałem z Izraelczykiem D. Grobelmannem (14:2), z Węgrem Józsefem Farago przez dyskwalifikację. Kolejny pojedynek stoczyłem z nikomu nieznanym Syryjczykiem Khaledem Al Farają. To był groźny, szybki, wielowalczący z dużym wyczuciem zawodnik. Ostatecznie wygrałem walkę i wiedziałem, że będę miał medal. W finale spotkałem się z broniącym tytułu mistrza olimpijskiego sprzed czterech lat Włochem Vincenzą Maenza6, mistrzem Europy i świata. Znaliśmy się jak przysłowiowe „łyse konie”. Spotykaliśmy się na zawodach, gdzie z nim wygrywałem, ale także na obozach kadry w Polsce i we Włoszech. Przegrałem 0:3, no cóż, mam może po latach trochę zastrzeżeń do sędziowania, ale przegrałem. Vincenzo w kolejnych Igrzyskach zdobył swój trzeci medal olimpijski, tym razem srebrny. Z przeżyć pozasportowych – ogromne wrażenie robiła wioska olimpijska, z wieloma najsłynniejszymi sportowcami świata, z którymi można było porozmawiać, np. Naimem Sulejmanowem, czy rekordzistą świata w biegu na 100 m Benem Johnsonem. Na otwarciu, niestety, nie byłem, musiałem zbijać wagę i to aż 9 kilogramów. Po Igrzyskach startowałem jeszcze na mistrzostwach świata i Europy, ciągle ocierałem się o medale.
końcu w 1993 roku, po zdobyciu trzeciego tytułu mistrza Polski zdecydowałem się zakończyć karierę zawodniczą. Rozpocząłem trenerską. Współpracowałem z trenerem kadry Ryszardem Świeradem, kiedy w Atlancie nasi zapaśnicy zdobyli pięć medali. Prowadziłem treningi z moimi kolegami, wielokrotnie starszymi ode mnie jak Andrzej Wroński czy Ryszard Wolny. Byłem także trenerem naszych lubelskich olimpijczyków Darka i Piotrka Jabłońskich. Sekundowałem Piotrowi w jego dramatycznej walce decydującej o kwalifikacji do Igrzysk w 1996 r., kiedy przegrywał po pierwszej rundzie 0:5, a wygrał po dramatycznej końcówce 6:5.
Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie żałuję tych lat. Dzisiaj jestem trenerem, ale zapasy to ciągle pasja i zamiłowanie. W 2019 r. moi podopieczni zdobyli już pięć medali na zawodach rangi mistrzowskiej. Jestem z nich dumny”.
Oryginał wspomnień znajduje się w zbiorach autorów książki „Lubelscy Olimpijczycy”.