Dorota Gruca

Dorota Gruca, lekkoatletka, zawodniczka KS Agros Zamość. Uczestniczka Igrzysk Olimpijskich w Pekinie w 2008 r.

Brązowa medalistka w sztafecie mistrzostw świata w biathlonie letnim (Kraków 1997). Pięciokrotna uczestniczka mistrzostw świata w półmaratonie (1995, 1996, 1998, 2000, 2008), mistrzostw świata w maratonie (2005 – 13. miejsce), mistrzostw Europy (1998, w biegu na 5000 m), Superligi Pucharu Europy (1995, 1999, 2008 w biegach na 10 000 i 5 000 metrów). Siedemnastokrotna mistrzyni Polski (trzykrotnie na 5000 m: 1995, 1998, 1999, sześciokrotnie na 10 000 m: 1995, 1996, 1998, 1999, 2001, 2004, sześciokrotnie w półmaratonie: 1996, 2000, 2001, 2002, 2003, 2007, w maratonie: 2010, w biegach przełajowych: 1995), czterokrotna wicemistrzyni kraju (5000 m: 2001, 2007, na 10 000 m: 2000, w biegach przełajowych: 1998). Rekordzistka Polski w biegu na 5 000 m (15:29,89) i 10 000 m (31:52,2). Zwyciężczyni m.in. Maratonu Poznańskiego (1999), zawodów w Richmond (2001), biegu z Bochum do Dortmundu (2003), Gran Maraton Pacifico w Meksyku (2004) i maratonu w Salt Lake City (2005). Druga w maratonie w Amsterdamie (2007), trzecia w Sacramento (2001), dwukrotnie w Nagano (2002, 2008), Monte Carlo (2002), Las Vegas (2005). Zwyciężyła w pierwszym Maratonie Lubelskim (2013).

Dorota Gruca wspomina: 

„Pochodzę z małej miejscowości. Chodziłam do szkoły podstawowej w Tarnogrodzie. Startowałam w różnych szkolnych zawodach biegowych. Zostałam zauważona przez trenera Lisa. Już od trzynastego roku życia przyjeżdżałam do Zamościa na treningi weekendowe. Dlaczego tak dobrze biegałam? Do szkoły miałam trzy kilometry w dwie strony. Kiedyś zapomniałam stroju na lekcję wychowania fizycznego. Nauczyciel mówi, to biegnij na przerwie do domu. Pobiegłam, miałam 15 minut, zdążyłam. Czyli musiałam pobiec minimum w 5 minut kilometr. Nieźle! Zdarzało mi się to nie raz. Nawet nie wiedziałam, że już trenowałam. W szkole ponadpodstawowej zajęłam się sportem na poważnie. Trenowałam w grupie zorganizowanej w Klubie Sportowym „Agros” Zamość. Na początku nie wygrywałam, ale od piętnastego roku życia najczęściej byłam na podium. Po skończeniu szkoły zawodowej zmieniłam trenera. Przeszłam do trenera Kulczyńskiego2 z Hrubieszowa. Zdobyłam medal na mistrzostwach Polski juniorów na 3000 m.

W latach dziewięćdziesiątych był bardzo duży boom na maraton kobiet. Wtedy między innymi odnosiła sukcesy nasza czołowa maratonka Wanda Panfil. Choć miałam dopiero 19 lat, pobiegłam pierwszy maraton. Właściwie bez przygotowania, bo do tej pory najdłuższy mój bieg to było 25 kilometrów. Uzyskałam niezły czas 2,56 (2 godziny 56 min – przyp. autorów). Zaczęłam startować w wielu biegach ulicznych. Dzisiaj wiem, że było to za wcześnie, ale do 23 roku skupiłam się właśnie na tych biegach. Szukaliśmy startów, gdzie były nagrody finansowe. Chociaż generalnie jestem zawodniczką „bieżnikową” i za taką się uważam. Moja droga z trenerem Kulczyńskim się rozeszła i zaczęłam trenować sama. W roku 1994 wróciłam na bieżnię. Bardzo lubiłam dystanse 5 000 i 10 000 metrów, a nie maraton. Maratony to była ciężka praca za pieniądze. W 1999 r. w Poznaniu wygrałam pierwszy maraton. Wcześniej wyszłam za mąż, budowaliśmy się, były potrzebne pieniądze, tym zwycięstwem zarobiłam na dach. W sporcie, jak w życiu, są górki i dołki, wzloty i upadki. Trzeba je pokonywać, nie poddawać się. Uważam, że miałam właśnie taki walczący charakter – mam go do dziś.

W 1999 r. wyjechałam na obóz do USA. Pobiłam rekord na 5000 metrów i zaczęłam walczyć o minimum na Igrzyska Olimpijskie w Sydney (2000). Szukałam startów, żeby wypełnić ten wymóg. Prezes Firek namawiał: »Jedź do Strasburga«. Pojechałam, podróż była ciężka, w spartańskich warunkach. Pobiegłam. W trakcie zawodów była awaria światła, biegłam jak w zegarku, według założonego planu. Według mojego pomiaru uzyskałam 32,17, co dawało przepustkę na Igrzyska. Przez to zamieszanie ze światłem długo nie ogłaszano czasów. Ja, sądząc, że mam limit, poszłam do hotelu. Następnego dnia okazało się, że oficjalnie mój czas podano jako 32,31. Jak to? Szok i konsternacja, protesty i skargi nic nie dały. To był błąd sędziów. Mój czas przypisano Węgierce, która miała numer startowy różniący się o jeden od mojego, a mnie – jej. Ona pojechała, ja nie. Jak mówiłam, jestem odporna i waleczna, łatwo się nie poddaję – kolejne Igrzyska za cztery lata. Próbowałam na 10 000 metrów, pobiłam rekord Polski 31,52, a minimum to 31,45, zabrakło 7 sekund. Siedziałam i płakałam. Byłam zdołowana. Wystartowałam w Meksyku w maratonie. Wyczytaliśmy z trenerem amerykańskim Filomeno Apodacą5, że organizatorzy za zwycięstwo i rekord Meksyku dają samochód i 100 000 tysięcy dolarów. Pojechałam i wygrałam, bijąc rekord kraju gospodarzy. Kontrola antydopingowa, kilka dni czekania. Zapłacą czy nie, bo różnie z tym bywało. W końcu jest wiadomość, zapraszają po odbiór nagród. Co prawda samochód nie był taki, jak obiecywali, ale szybko się go pozbyliśmy w jakimś komisie i gotówka po potrąceniu podatku wpłynęła na konto. To chyba najwyższa wygrana polskiej biegaczki w historii!

Trzecia próba zakwalifikowania się na Igrzyska, tym razem w maratonie. Minimum to 2 godziny 30 minut. Przez ostatnie cztery lata byłam najlepsza w Polsce. Pobiegłam o 8 sekund za wolno, znowu to samo, poprzednio zabrakło 7 sekund. Dramat. Szukałam jeszcze startów, pojechałam do Japonii, ale to nie był dobry maraton, „zrobiłam” 2,31. Zaczęła się walka z Polskim Związkiem Lekkoatletyki. Chciano wysłać zawodniczki z czasami 2,32. W końcu na 6 tygodni przed Igrzyskami pani prezes Irena Szewińska zdecydowała, że za zasługi i wynik bardzo niewiele powyżej minimum (co to jest 8 sekund w maratonie?) jadę. Nareszcie, udało się, w końcu jadę na wymarzone Igrzyska, a miałam już 38 lat. Sam bieg wspominam bardzo mile, biegło mi się bardzo dobrze, bez kryzysów, byłam zadowolona. Miałam też to szczęście, że byłam na otwarciu i zamknięciu Igrzysk. To pozostanie do końca życia.

Po Igrzyskach euforia szybko minęła, co dalej? Nie mam wykształcenia, nie mam zawodu, lat coraz więcej. Do 45 roku jeszcze biegałam. Co robić? Zawsze chciałam zdobyć wykształcenie, uczyć się. Trenerowi Kulczyńskiemu zawdzięczam, że zaszczepił we mnie czytanie książek. Sam bardzo dużo czytał i podrzucał mi ciekawsze pozycje. Bardzo lubię biografie. Czytać o ludziach sukcesu, jak dochodzili do celu, jak pokonywali trudności. Podjęłam decyzję – wracam do Polski, zaczynam uzupełniać wykształcenie. Życie, jak to życie, często weryfikuje plany. Poznałam ciekawego człowieka, ponownie wyszłam za mąż, zostałam jednak w Stanach. Ale studiuję, już niedużo zostało. Znając swój charakter, wiem, że uda się spełnić i to zamierzenie”.

 

Oryginał wspomnień znajduje się w zbiorach autorów książki „Lubelscy Olimpijczycy”.

Biogram pochodzi w książki „Olimpijczycy Lubelszczyzny” (Lublin, 2019), autorstwa: D. Słapka, M. Powały –Niedźwieckiego,  P. Markiewicza

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej o plikach cookies znajdziecie Państwo w naszej polityce prywatności.

Skip to content