Paweł Fajdek, lekkoatleta, młociarz, dwukrotny uczestnik Igrzysk Olimpijskich: w Londynie (2012) i Rio de Janeiro (2016). Jeden z najwybitniejszych zawodników w historii konkurencji.
Trzykrotny mistrz świata w rzucie młotem (2013, 2015, 2017), mistrz Europy (2016), dwukrotnie srebrny medalista (2014, 2018), czterokrotny mistrz Uniwersjady (2011, 2013, 2015, 2017), pięciokrotny mistrz Polski (2012, 2014, 2015, 2016, 2019), trzykrotnie srebrny medalista (2011, 2017, 2018), trzykrotnie – brązowy (2009, 2010, 2013). W plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najpopularniejszego sportowca Polski trzeci w 2013 r. Zawodnik klubów: Klub Sportowy „Zielony Dąb” Żarów (2003-2007), Klubu Sportowego „Agros” Zamość (2008 – 2020), AZS AWF Katowice (od 2020 r.)
Paweł Fajdek wspomina:
„Nigdy bym nie pomyślał, że mogę spędzić życie na… rzucaniu młotem. Lubiłem sport od dziecka, grałem w piłkę z chłopakami, ale rzut młotem? Lekkoatletyka? W życiu. Ojciec męczył mnie o jeżdżenie na rowerze, bo sam był kolarzem, ale to nie było dla mnie, zdecydowanie za dużo górek w mojej okolicy. O tym, że trafiłem do rzutu młotem zadecydował tak naprawdę przypadek – graliśmy w piłkę w mistrzostwach szkoły, sędziował nam wychowawca klasy, która była zainteresowana, żebyśmy nie wygrali. Podejmował skandaliczne decyzje, aż wreszcie nie wytrzymałem, ściągnąłem gacie i pokazałem mu… Wiadomo, co mu pokazałem. Traf chciał, że mecz ten oglądała Jola Kumor, też nauczyciel wf, która właśnie zaczynała budować grupę rzutu młotem w klubie UKS „Zielony Dąb” Żarów. Jak później twierdziła, gdy zobaczyła tę sytuację ze spodniami uznała, że mam charakter do sportu. No i zaczęła za mną łazić i namawiać, a że dodatkowo dobrze znała mojego ojca, bo wychowywali się na jednym podwórku, to cisnęła z każdej strony. I wreszcie poszedłem. Jak poszedłem, to mi się spodobało i zostałem. A Jola do dziś jest moją trenerką. W 2002 r. pojechaliśmy na zgrupowanie do Zgorzelca, gdzie pracował jeden z najlepszych trenerów młodych zawodników. I on powiedział nam, że w młocie trzeba dziesięciu lat treningów, by nauczyć się dobrze rzucać. Szybko policzyłem w głowie, że za dziesięć lat będą igrzyska olimpijskie. I odparłem, że za dziesięć lat to ja będę na igrzyskach. I byłem, w Londynie, choć gadać o tym nie lubię, bo jak wyszło pewnie wszyscy pamiętają. Pierwsze sukcesy przyszły dość szybko, zacząłem dostawać powołania najpierw na zgrupowania kadry wojewódzkiej, a później kadry Polski. Pamiętam, że największą radość sprawiły mi kadrowe ubrania, z napisem „Polska”. Byłem strasznie z nich dumny. I choć jako zawodnik z prowincji byłem gorzej traktowany przez ówczesnego trenera kadry, to jednak nie był w stanie mi nic zrobić. Parłem do przodu, bo chciałem być najlepszy. Kwalifikację na londyńskie igrzyska wywalczyłem w Łodzi na Akademickich Mistrzostwach Polski, rzucając prawie 80 metrów, co było wtedy moim rekordem życiowym. Ale też nie było przypadku, rzucałem daleko od dłuższego czasu, byłem mistrzem uniwersjady, więc spodziewałem się, że do Londynu pojadę. Nie ma szans, żebym dobrze wspominał igrzyska, przynajmniej w tej chwili, czyli w połowie 2019 r. Za mną Londyn i Rio de Janeiro – w pierwszym przypadku miałem być czarnym koniem, w drugim – głównym faworytem do złota. W pierwszym przypadku nie rzuciłem nic, w drugim rzuciłem raz, jak junior. Wybaczcie – zostałem poproszony, by podzielić się wrażeniami pozasportowymi z igrzysk. Każde z tych wrażeń musiałyby zostać opisane słowami, które… nie nadają się do tak poważnego wydawnictwa. W każdym razie sprawa wygląda tak: choć pochodzę z zachodnich rejonów Polski, to jestem bardzo związany z Lubelszczyzną. A mojemu klubowi – „Agros” Zamość – nigdy nie zapomnę tego, że w pewnym momencie uratował mi karierę. Gminy Żarów nie było stać na opłacanie mojego bardzo (bardzo!) niewysokiego stypendium, a „Agros” nie bał się zaryzykować. Byłem dwa razy na igrzyskach jako zawodnik „Agrosu” i za rok w Tokio – mam nadzieję – będę po raz trzeci. Postanowiłem sobie, że z „Agrosem” pożegnam się wtedy, gdy zdobędę medal olimpijski. Ludzie z Zamościa, zwłaszcza prezes Konrad Firek2, zasługują na to, by odwdzięczyć im się w najlepszy możliwy sposób”.
Oryginał wspomnień znajduje się w zbiorach autorów książki „Lubelscy Olimpijczycy”.