Roman Kulesza. Gimnastyk. Urodził się 02 marca 1983 roku w Gdańsku. Uczestniczył w Igrzyskach Olimpijskich w Londynie (2012).
Dziewięciokrotny uczestnik Mistrzostw Świata (2001,2003, 2005, 2006,2009, 2010, 2011, 2013, 2014), dwunastokrotny uczestnik Mistrzostw Europy (2000, 2005,2006, 2007, 2008, 2009, 2010, 2011, 2012, 2013, 2014, 2015), w latach 2003-2018 dwudziestoośmiokrotny mistrz Polski w wieloboju indywidualnym, wieloboju drużynowym, na drążku, na poręczach, w ćwiczeniach wolnych, pięciokrotny wicemistrz Polski, dwukrotny brązowy medalista. W 2010 roku w czasie mistrzostw świata w Rotterdamie, zaliczył jako pierwszy na świecie element lotny nad drążkiem do chwytu „wykręconego“ (tyłem do drążka), który został nazwany później jego nazwiskiem. Zawodnik klubów: Miejskiego Klubu Sportowego Gdańsk (1989-2001), AZS-AWF Gdańsk (2001-2007), AZS AWF Biała Podlaska (2008-2012), MKS „Kusy” Szczecin (2013).
Roman Kulesza opowiada:
Gimnastyka jest sportem bardzo wczesnym. Przypadek sprawił, że trafiłem do niego już w okresie przedszkolnym. W 1989 roku, kiedy jeszcze nie chodziłem do szkoły, wszedłem z kolegą na dach dziesięciopiętrowego wieżowca. Zauważyła to sąsiadka i lekko przerażona natychmiast powiadomiła mamę. Ta chcąc coś zaradzić postawiła na sport. Nie od razu była to gimnastyka. Namówił mnie do niej kolega – powiedział, że jest fajnie i można się poprzewracać, więc zdecydowałem się zacząć ćwiczyć. Początkowo była nas bardzo liczna, blisko stuosobowa grupa. Na początku przekonywano mnie, że się nie nadaję, że to sport nie dla mnie, jednak grupa się wykruszała, a ja ciągle trenowałem. W końcu zostałem sam z wszystkich dzieci, z którymi zaczynałem. Po czterech latach szkolenia pojawiły się pierwsze medale. To wszystko działo się w Gdańsku – moim rodzinnym mieście. W 1995 roku powstał Ośrodek Przygotowań Olimpijskich i ja, jako młody chłopak niejako przykleiłem się do nich. Wtedy moim trenerem był Piotr Mikołajek, który został asystentem trenera kadry.
Moimi pierwszymi szkoleniowcami byli Krzysztof Potylicki, wspomniany Piotr Mikołajek i Adam Koperski. W roku 1995 zaczęły się wyjazdy zagraniczne na zawody międzynarodowe i pojawił się pomysł, żeby potraktować gimnastykę poważnie. Zacząłem trenować nawet trzy razy dziennie. W roku 2000 na Mistrzostwach Europy Juniorów zająłem piąte miejsce w ćwiczeniach na drążku, było to i jest do dzisiaj najwyższe miejsce w takiej imprezie osiągnięte przez Polaka. Rok później, już w seniorach, wystartowałem na mistrzostwach świata, za które sam zapłaciłem, a wynikiem zadziwiłem i władze związku, i trenerów.
W roku 2002 zakończyłem naukę w liceum i zacząłem szukać klubu na dalsze szkolenie. Podjąłem studia na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku. Niestety, władze klubu nie interesowały się zbytnio swoimi wychowankami i po dwóch latach zdecydowałem się przenieść do Białej Podlaskiej. Tutaj, odwrotnie do Gdańska, powstało Akademickie Centrum Szkolenia Sportowego. Władze klubu, uczelni i miasta bardzo przychylnie na nas patrzyły i wiele pomagały. W Białej Podlaskiej głównie stawiano na akrobatykę, ale z pojawieniem się Zbigniewa Pelca oraz dzięki przychylności Waldemara Wiśniowskiego i innych, znalazło się miejsce dla gimnastyki. Oprócz mnie byli tam także inni znakomici zawodnicy, między innymi – Ireneusz Blanc, Marcin Zawadzki, Piotr Sawicki, Adam Kierzkowski. To część męska, ale była też kobieca z olimpijką Joanną Skowrońską, jej siostrą Małgorzatą, Anną Sztetner i przez jakiś czas Martą Pihan. Zdobyliśmy dla bialskiego klubu wiele medali mistrzostw Polski.
Pomysł na Igrzyska Olimpijskie zrodził się już w 2003 roku. Były zakusy, żeby zakwalifikować się do Aten. Wtedy jeszcze, jako młody zawodnik, nie znałem swojego organizmu, nie wiedziałem, jak to zrobić. Pojechałem na mistrzostwa świata do USA. Zaskoczony Ameryką, zmianą czasową, bez właściwego wsparcia niewiele osiągnąłem. Już po dwóch tygodniach później na zwodach w Korei wypadłem znacznie lepiej, poprawiłem swoje wyniki i uwierzyłem, że można. W roku 2005 założyłem rodzinę, związałem się na stałe z gimnastyczką Martą Pihan. Postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce, przygotować się i zakwalifikować do Igrzysk w Pekinie. Niestety, w roku 2007 zerwałem ścięgno Achillesa i z moich planów nic nie wyszło. Ale Marta pojechała. Zabrakło jej pomocy psychologicznej, wsparcia sztabu – nie ma potrzeby dzisiaj o tym mówić.
Kwalifikacje do Igrzysk w gimnastyce są bardzo trudne. Trzeba właściwie przez całą olimpiadę (czyli przez cztery lata), utrzymywać się w czołówce rankingu. Co roku ktoś z tej czołówki wypada. Gimnastycy nie rywalizują bezpośrednio z rywalem, ale z samym sobą. To jest bardzo piękne, ale i trudne. Nasz sport jest niewymierny- występy ocenia oko ludzkie. Cały system sędziowski jest tak skonstruowany, żeby wykluczyć pomyłki, ale się zdarzają. W roku 2011 wywalczyłem trzynaste miejsce w wieloboju podczas zawodów testowych w Londynie – będących jedyną szansą na kwalifikację, to dało mi prawo startu na wymarzonej imprezie – Igrzyskach Olimpijskich. Jak się okazało był to spory wyczyn, bo za cztery lata Polaków już w gimnastyce na Igrzyskach nie było. Po Londynie przeniosłem się do Szczecina, gdzie prowadzę prywatny klubu gimnastyczny, dalej startuję. Opiekujemy się grupą około czterystu dzieci.
Czy warto było? Zawsze odpowiem, że warto. Jestem zakochany w gimnastyce, uważam ją za matkę wszystkich sportów. Gimnastyce zawdzięczam wszystko, tam poznałem moją żonę, dzięki gimnastyce jestem tym kim jestem.
Rozmowę przeprowadzono w dniu 09.05.2019, w zbiorach autorów książki "Olimpijczycy Lubelszczyzny"