Jerzy Witeska – czołowy kolarz okręgu. Zawodnik LZS Cukrownia Garbów. Mistrz okręgu w jeździe indywidualnej na czas, (dystans 40 km, czas 1.01,22 godz., przed Henrykiem Krupińskim i Eugeniuszem Pugło), piąty w wyścigu kolarskim Lublin – Opole w klasie zawodników licencji II. Zwycięzca pierwszego szosowego okręgu wyścigu Lublin – Bychawa. Pierwszy na mecie Wyścigu Ziemi Opolskiej. Drugi na I etapie Wyścigu Ziemi Puławskiej, piąty na II etapie, piąty w klasyfikacji końcowej. Trzeci w wyścigu Lublin – Rzeszów w klasie licencji II. Pierwszy w Wyścigu Szlakiem LZS, drugi w wyścigu Lublin – Firlej – Lublin.
W challenge’u Okręgowego Związku Kolarskiego i Sztandaru Ludu za Pudło, a przed Krupińskim (obaj Lublinianka)
źródło: Kwiek A. , Niedźwiecki M., Sportowe asy Lubelszczyzny, Lublin 2000, s.11
Na stronie internetowej Lubelskiego Towarzystwa Cyklistów czytamy:
„Szybki i elegancki”
Starsze pokolenie kibiców lubelskiego kolarstwa zapewne pamięta eleganckiego kolarza o nazwisku Jerzy Witeska, który ścigał się na tutejszych i krajowych szosach do połowy lat sześćdziesiątych. Zawsze przed imprezami nakładał czysty, jakby prosto spod igły, strój sportowy, białe skarpetki i ładne buty kolarskie. O koszulkę i czapeczkę dbał szczególnie. Cieszył się dużą sympatią kibiców nie tylko z powodu eleganckiego stroju, ale przede wszystkim świetnej jazdy w ulicznych kryteriach. Kryteria i jazda na czas były jego specjalnością.
Sukcesy i nielubiane wyścigi
— Byłem szybki i błyskotliwy ale niewytrzymały na trudy długich etapów czy wieloetapowych wyścigów. Okropnie nie lubiłem tego – wspomina Jerzy. Ale startowałem w takich wyścigach. 23 sierpnia 1964 roku udanie zaliczyłem w Dębicy wyścig na dystansie ponad 170 kilometrów. Było zimno i padał deszcz. Mocni rywale rwali do przodu nieprzerwanie. Zarzuciłem sobie na głowę jakiś worek z dziurą i powiedziałem: ja wam pokażę jak się jeździ. O dziwo szło mi doskonale. Wygrałem wyścig. Za zwycięstwo na lotnej premii dostałem dwie opony, za wygranie wyścigu – żelazko do prasowania i jeszcze chyba jakiś drobiazg. Dobrze pamiętam Wyścig Dookoła Polski w 1964 roku. Jechałem z Januszem Malarczykiem w reprezentacji Zrzeszenia LZS. Po pierwszym etapie obowiązywał taki regulamin: pierwsza setka krajowych kolarzy jechała dalej, pozostali musieli zrezygnować, odpadali. Byłem bez formy i coś mi zdrowie dokuczało więc jechałem, zdawało mi się, na zupełnym luzie, żeby znaleźć się poza setką. Tymczasem zająłem 57 miejsce. Pojechałem dalej. Do dziś mile wspominam uliczne kryterium w Radomiu, które odbyło się w 1963 roku. W połowie trasy była kraksa. Upadłem. Później długo na oczach kibiców goniłem czołówkę. Miałem świetny doping. To mi jakby dodawało sił. Publiczność cały czas była po mojej stronie. Wygrał jednak Jan Magiera, ja byłem drugi.Długo mnie oklaskiwano. W tamtych latach często organizowano wyścigi na bieżni stadionu, na Wieniawie. Wygrywałem je parę razy, tak samo jak wyścigi ziemi puławskiej. 13 maja 1962 roku zostałem mistrzem okręgu wjeździe indywidualnej na czas. Mój sukces był tym cenniejszy bo pokonałem wtedy znanego w kraju kolarza Henryka Krupińskiego.
Byłem w siódmym niebie
Jerzy Witeska po swojemu, jak dawniej, czyli w sprinterskim tempie rozprawił się w rozmowie ze mną z kilkoma wyścigami, które sprawiły mu wiele radości oraz tymi, które były niezupełnie udane. A jak trafił do kolarstwa? Kiedy to się zaczęło?
– Mieszkałem w Lublinie na Starym Mieście. Gdy rozpoczęła się moja edukacja w tamtejszej szkole nr 19 bez przerwy molestowałem matkę żeby mi kupiła rower. Chciałem już wtedy być kolarzem. Matka w końcu ustąpiła i dostałem jakąś najzwyklejszą, wysłużoną „kozę”, l zaczęło się: brat Andrzej zabierał rower dla siebie, ja dla siebie. Kto kogo przechytrzył ten jeździł dłużej. Jakoś przerobiłem go, dorabiając hamulce i kierownicę. Zaczął być podobny do roweru wyścigowego. W 1957 roku zapisałem się do sekcji kolarskiej Startu i trafiłem do szkoleniowca Krzysztofa Kocota. To był uroczy człowiek. Zrobił dla mnie wiele. Tamten rower poszedł w kąt, ja musiałem mieć nowy. Złożyli się na niego stryj, ojciec chrzestny, no i matka. Start dał talon a ja kupiłem wyścigowego Bałtyka za 1450 złotych. Byłem w siódmym niebie! Ze szczęścia, ze mam nareszcie taki rower…
Silna grupa z LZS Lubelskie
Było to chyba pod koniec 1957 roku. Trener Kocot wyznaczył wyścig przy końcu ulicy Lubartowskiej. To miał być debiut kolarski Jerzego Witeski. Skończyło się fatalnie, gdyż sędziowie dopatrzyli się u grupki zawodników jazdy za samochodem. Wszyscy, w tym i Witeska, zostali zdyskwalifikowani. Wcale to jednak nie załamało młodego chłopaka ze Starego Miasta. Tam mieszkali twardzi ludzie. Niebawem Jerzy dostał kolarską licencję seniora, a Start stawiał na młodzież. Musiał zatem odejść z tego klubu, gdyż klubowa, silna czołówka rozleciała się zupełnie. Szukał więc kolarskiej szansy najpierw w CZS Biskupice i LZS Garbów, a znalazł ją w wojewódzkiej sekcji Zrzeszenia LZS. Nic było tam najlepiej. Brakowało pieniędzy, kolarze trenowali bez szkoleniowca i mechanika. Na wyścigi często jeździli pociągami. Niekiedy czołówce stawiano takie wymagania: chcesz jechać na wyścig? Pojedziesz ale pod warunkiem, że uplasujesz się w czołowej trójce na mecie. Otrzymasz wtedy dietę i zwrot kosztów. LZS Lubelskie z czasem wyrosło jednak na czołową sekcję w woj. lubelskim. Odkąd menedżerem sekcji został Andrzej Frączkowski głośno było o grupie kolarskiej spod znaku LZS. Często wówczas, czyli w latach 1963 – 65, pisano i mówiono o silnej grupie LZS w Lublinie. Tworzyli ją m.in. Jerzy Witeska, Andrzej Kamiński, Marian Furtak, Janusz Malarczyk, Władysław Swół. A z młodszych kolarzy tacy jak: Myszak, Mazur, Kasprzak. Ostatnie miesiące kolarskiej kariery spędził Witeska w barwach LKS Spółdzielca Lublin.
Powrót do wspomnień
Przez kilka lat Jerzy Witeska prowadził coś w rodzaju dziennika kolarskiego, do którego wpisywał swoje wyścigi, zajęte miejsce, uzyskany czas, liczbę przejechanych kilometrów. Sporo było tych imprez. Wiele razy zwyciężał bądź zajmował czołowe lokaty. Na przykład w 1959 roku wygrał wyścig Ziemi Puławskiej, został mistrzem Przemyśla, dwa razy był pierwszy w wyścigach na stadionie Lublinianki. W tymże 1959 roku przejechał w wyścigach i na treningach prawie 4 tysiące kilometrów. Dziś twierdzi, że to było stanowczo za mało. W rok później wygrał Ziemię Puławska, jego były 4 etapy w wyścigu Ziemi Lubelskiej, zwyciężył w kategorii juniorów. Później dostał się do kadry Zrzeszenia LZS obok takich asów jak Fornalczyk, Beker. Pruski.
– Udany był dla mnie ten 1963 rok – wspomina. – Indywidualnie zostałem mistrzem okręgu, wygraliśmy jako LZS Lubelskie także drużynowo jadąc w składzie; Furtak, Stefanek, Karczmarczyk i ja. 15 września 1963 roku pojechałem w silnie obsadzonym wyścigu Pasmem Gór Świętokrzyskich. Startowała cała czołówka krajowa. Byłem przeziębiony ale wywalczyłem 12 miejsce pozostawiając za sobą kilku „kozaków” polskiego kolarstwa. ”Moje” były także w 1964 roku mistrzostwa okręgu wjeździe na czas – 40 km przejechałem w czasie 57,04 min. W 1965 roku zdobyłem tytuł mistrza okręgu i byłem trzeci w jeździe na czas. Coraz częściej myślałem już o zakończeniu kariery sportowej, choć jeszcze ścigałem się żeby nie tracić kontaktu z rowerem. Raz w plebiscycie zostałem uznany za najlepszego sportowca wiejskiego Lubelszczyzny. Dwa razy zajmowałem szóste miejsca (1962 i 1963) oraz dziewiąte miejsce (1964) w plebiscycie na 10 najlepszych sportowców woj. lubelskiego. W 1988 roku nadano mi złotą odznakę „Za zasługi dla kolarstwa polskiego”. Gdy obowiązki rodzinne brały górę nad kolarstwem, trzeba było niestety zejść z roweru. Pracowałem w R W LZS jak instruktor kolarzy, później powróciłem do Spółdzielcy, gdzie wspólnie z trenerem Kowalczykiem mieliśmy świetną kolarską paczkę: Pożak, Wojewódka, Turbiarz, Kędzierski – że dla przykładu wymienię tylko te nazwiska.
Na własny rachunek
Przyszedł czas, że Jerzy Witeska zaczął pracować dla siebie, na swój rachunek.Założył firmę na ul. Solnej, w której montował rowery dla wielu klubów z całej Polski. Początkowo firma rozwijała się świetnie, ale bywały słabsze okresy: jakie w kraju kolarstwo wyczynowe, taki był ruch na Solnej. Teraz firmę prowadzi żona, Jerzy jej pomaga. Ongiś był wiceprezesem OZKol. Teraz jest wiceprezesem Lubelskiego Towarzystwa Cyklistów.
Tu, w naszej Firmie – mówi Witeska – LTC ma swoją siedzibę. Ale jaka to siedziba. Ciasnota! Prezes Kowalczyk ma się starać u prezydenta Lublina o jakieś większe, przyzwoite pomieszczenie dla LTC. Może coś z tego wyjdzie. A póki co zbierają się na Solnej liczni sympatycy rowerów. Przychodzą młodzi, dorośli, dzieci, ludzie różnych zawodów. Oprócz towaru – serwuję chętnym prasę francuską i niemiecką. Mam pisma dotyczące kolarstwa, sprzętu rowerowego. Praca w LTC zaczyna nabierać rumieńców. To mnie bardzo cieszy. Mamy wprawdzie ciasne ale własne miejsce na spotkania. Przychodzący ludzie radzą się, pytają, coś tam kupią przy okazji, bo w Lublinie widać modę na rowery.
Między szprychami
Podczas jednego z pobytów we Francji Jerzy Witeska poznał Francuza polskiego pochodzenia Edmunda Polchlopka, który w 1965 roku został mistrzem Europy w cyklosporcie. Ten konstruktor rowerów utrzymuje z Witeska bliskie kontakty. Każdego roku składają sobie wizyty.
Wśród licznych sportowych pamiątek Jerzy Witeska posiada mapkę z Wyścigu Dookoła Polski w 1948 roku. Każdy z 11 etapów został specjalnie ostemplowany na pocztach..
Przyjacielem Jerzego Witeski był lubelski kolarz Jan Myszak, który zginął w Wyścigu Dookoła Polski na trasie pod Sanokiem.
Bliskie koleżeńskie stosunki łączyły Witeskę z drugim kolarzem Józefem Klocem, który miał z kolei śmiertelny wypadek pod Wrocławiem, Uczestniczył w eliminacji do Wyścigu Pokoju i tam wpadł rozpędzony na ciężarówkę, która stała na poboczu szosy.
W jednym z wyścigów (1964 rok) Jerzy Witeska miał groźny upadek. Stracił przytomność i odzyskał ją w karetce. Zapytał lekarza: czy mój rower jest cały? Gdy usłyszał potwierdzenie, zerwał się, wsiadł na rower i dogonił czołówkę. Wygrał lotny finisz i w tym wyścigu zajął trzecią lokatę.
Źródło: ltc.lublin.pl/prasa/news/67