Lublin po 1918 r. był miastem rozwijającym się prężnie na niemal każdej płaszczyźnie: gospodarczo, naukowo ale i sportowo. Sport stawał się naturalną potrzebą socjalizacyjną młodych ludzi i co za tym idzie powstały kolejne kluby i organizacje sportowe, oraz przede wszystkim obiekty. Nieoceniony dr Lucjan Piątek podczas jednych ze swoich licznych aktywności na polu dbałości o historię sportu przygotował tekst będący swoistą syntezą lubelskiej kultury fizycznej w latach 1918 – 1939.
Tereny 8 Pułku Piechoty Legionów u zbiegu Al. Racławickich i Al. Kraśnickich.
Po odzyskaniu niepodległości pierwsze większe zawody rozegrano w Lublinie dnia 15 maja 1920 r. na terenie 8 Pułku Piechoty Legionów (do dziś rozległy teren wojskowy u zbiegu Al. Racławickich i Al. Kraśnickich) z udziałem 46 zawodników, a następnie 18 września przy udziale 57 zawodników. Z zawodów tych siedem wyników weszło do tabel 10-ciu najlepszych ogólnopolskich podobnie jak 9 wyników z 1921 r. Konkretne dane zawarte są w jednej z dwunastu kronik lekkiej atletyki prowadzonych przez Lucjana Piątka. Zawodnicy reprezentowali barwy Dowództwa Okręgu Korpusu Lublin i Sokoła. Wiele ciekawszym jest, jak widział te zawody Ryszard Jędrzejewski, urodzony w 1911 r. opisujący swe wrażenia (za namową Lucjana Piątka) na szesnastu stronicach książki „Wspomnienia i pamiętniki AZS” wydane w 1985 r. Zawody lekkoatletyczne były częścią festynu zorganizowanego na terenach wyżej wymienionego pułku. Między innymi odbył się tu pokaz bitwy z udziałem broni maszynowej i dział polowych, było wchodzenie po linie i słupie posmarowanymi mydłem na szczyt, gdzie przymocowana była butelka wódki i wianek kiełbasy, biegi w workach itp. Tego rodzaju festyny połączone z zawodami odbywały się dość często. W 1921 r. autor zobaczył tu po raz pierwszy prawdziwy sprzęt sportowy. Największe wrażenie zrobił na Jędrzejewskim wąsaty sierżant Śmietana, który skoczył o tyczce 2,40 m.
Teren tej jednostki do dziś, poza boiskiem do piłki nożnej do niczego więcej nie służył. Nigdy nie było tam bieżni i tylko bardzo prymitywne skocznie i rzutnie dla podstawowych ćwiczeń w.f dla wojska. Autor i jego koledzy podchwycili te wzory sportowe i przenieśli je na górną Czechówkę, wtedy tylko 76 tysięcznym Lublinem. Dziś jest to początek budowanego od strony Czechowa największego miejskiego wiaduktu, geograficznie leżącego niedaleko centrum miasta. Przyszli młodociani sportowcy wystrugali z grubej deski dysk, jako kula służył im ciężarek od młocarni a tyczkę zrobili z grubych kijów tureckiego bzu i leszczyny. Jako stojaki do skoków służyły kije wkopane w łąkach a poprzeczkę stanowił sznurek z woreczkami piasku po obu końcach.
Już na jesieni chłopcy uważali się za znakomitych lekkoatletów, a jeden z nich potrafił przeskoczyć 2,50 m. w tyczce.
Ryszard Jędrzejewski – późniejszy chirurg, założyciel i kierownik pierwszej w Polsce Poradni Sportowo – Lekarskiej, otrzymał za te sportowe wspominki z całego swego życia I nagrodę Zarządu Głównego AZS. Autor podaje, że z grupy jego rówieśników wyrośli później sportowcy dużego formatu m.in.: popularny do dziś Stanisław Zalewski, który całe swe życie związał z boksem oraz Wiktor Kramek, późniejszy mistrz, wicemistrz i rekordzista Polski w boisku na 3000 m. z przeszkodami.
Na 28 autorów, których prace opublikowane w tej książce, III nagrodę zdobył Wacław Mortiz, też lublinianin, urodzony w 1901 r. za ośmiostronicowe wspomnienia z wyczynowego pływania. Pisze on m.in. o rzece Bystrzycy z licznymi zakrętami i głębokimi miejscami na których można było przepłynąć długie odcinki, zwłaszcza w okolicy młyna na Wrotkowie. Autor narzeka, że po wojnie magistrat przystąpił do regulacji rzeki i zepsuł doskonałe warunki do nauki i pływania wyczynowego. Jak widać, pretensje do władz miejskich o niewłaściwe podejście do sportu ma już długie tradycje.
Naśladownictwo wzorów sportowych było jedną z dróg zdobywania nowych sportowców, dość skuteczną, jako że i doktor Jędrzejewski i mgr Mortiz zaliczali się przez wiele lat do czołowych polskich sportowców.
Inną drogą zdobywania dla sportu nowych adeptów było właściwie prowadzone wychowanie fizyczne, szczególnie w szkołach średnich, które i ja przeszedłem w latach 1936 – 1939. Idąc śladem tyczki pozwoliło mi skakać o zwykłym kiju leszczynowym 2,60 m. nie zdobywając w tym czasie w szkole lepszego niż trzecie miejsce. Ówczesny rekord okręgu lubelskiego Stanisława Kiszczyńskiego wynosił 3,21 m. a Polski Antoniego Morończyka 4,10 m. Zeskoczyć trzeba było stopami na piasek, co wymagało sporego zasobu akrobatyki. W szkole były 2 godziny w.f w tygodniu na sali traktowane jako prawdziwe święto, oczekiwane podobnie jak codzienne popołudniowe dwie godziny na zajęcia sportowe na szkolnym terenie z dwoma boiskami do kosza, dwoma do siatkówki, trzema rzutniami, skocznią i niepełnowymiarowym boiskiem do piłki nożnej. Można się było sportowo wyżyć w ulubionej przez siebie dyscyplinie choć trenowano wszystkie po kolei. Zajęcia obowiązkowe na Sali to tzw. gimnastyka szwedzka, urozmaicona, całe 45 minut w ruchu o zmiennym tempie i elementami akrobatyki. Skakało się na puszczoną linię z wysokości okna ponad drabinkami. Lina umocowana była 5 m. od ściany bocznej. Był to tzw. skok tarzana. Najsprawniejsi wchodzili rękami po tramie umieszczonym pod wysokim sufitem. Wszystko to ćwiczono bez zabezpieczenia, jako że większość uczniów była do tego znakomicie przygotowana. Tylko przypadkowo przybyły Doktor przerażony uciekł. Właściwie wyrobione nawyki i zamiłowanie do sportu procentuje przez całe życie i nawet dziś mimo 65 lat potrafię za pierwszym wejściem do wody przepłynąć w poprzek Zalew Zemborzycki, przejechać na nartach 5 km. po pierwszym śniegu, celnie rzucić do kosza, dobrze technicznie grać w piłkę nożna itp.
Źródło: Zbiory Centrum Historii Sportu w Lublinie.