I Bieg Dookoła Polski na łamach „Przeglądu Sportowego” cz. 2

Lublin na mapie najważniejszego, ogólnopolskiego wyścigu jest obecny się od jego zarania. Już podczas „I Biegu Kolarskiego Dookoła Polski” rozgrywanego we wrześniu 1928 r. stolica regionu była finiszem dla pierwszego i startem dla drugiego etapu zawodów, które dziś znamy pod nazwą Tour de Pologne i który znajduje się na liście wyścigów UCI World Tour czyli dwudziestu czterech najbardziej prestiżowych cykli kolarskich na świecie. Zapraszamy do lektury przedruku artykułu „Przeglądu Sportowego”, który ukazał się przy okazji pierwszej edycji Wyścigu.  

W drugiej części cyklu przypominamy opis zaczerpnięty z „Przeglądu Sportowego” dotyczący inauguracyjnego etapu „I Bieg Dookoła Polski” Warszawa – Lublin, który odbył się 12 września 1928 r.

Etap I-szy: Warszawa – Lublin (157 klm). 

Nerwowy początek biegu. Mordercza walka na całym etapie. „Pierwsza Brygada” w Garwolinie. Tuż za Warszawą, pod Wawrem linja jeźdźców wyciąga się w długi sznur. Tu też łapiemy pierwszy defekt: ma go oczywiście nieznająca stołecznych bruków prowincja. Zostawiamy tedy poza sobą Gałęckiego Jerzego (nr 39) w rowie i pędzimy naszą maleńką, ruchliwą Taterką naprzód.  Sympatycznego Tropaczyńskiego los też nie oszczędził – ma „gumkę”. Za skrętem szosy na Lublin obejmujemy jednym rzutem oka całość: to już nie jest grupa, to długi wąż o nieproporcjonalnie dużej głowie. Zawodnicy rozciągnęli się na jakieś 3 klm.

Weteran Kamiński (nr 3) ciągnie dłuższy czas przy samochodzie.
– Jak jedziemy? Ile kilometrów na godzinę?
Patrzymy na licznik samochodowy.
– 29!
Kamiński nic nie odpowiada, schylił się tylko jeszcze więcej i pracuje.
– Ile?

– 34! 

Twarz starego szosowca wypogadza się widocznie. Trzyma się tego tempa i chce widocznie dojść do czołowej grupy.

Jak zawiadamia nas za chwilę sanitarka, wycofał się Zygmunto Januszko (nr 6), brat zdyskwalifikowanego przez lekarzy z powodu młodego wieku, Bolesława. Januszko zmuszony był wycofać się w Miłośnie z powodu urwania widelców. Tak, tak, wyboje podwarszawskie nie mają dla nikogo względu, ni litości. Notujemy sobie tych co rozmyślnie lub też z powodu defektu trzymają się do końca.  Mamy tu Hillera (33), Ostrowskiego (50), Węglarza (72), Popiela (27), obu zawodników GKS Grudziądz – Murawskiego i Burnickiego (81,82), a dalej nie jedzie już, ale stoi na środku szosy z rozpaczliwą miną jedyny lublinianin Lambert (37).

– Trzeci defekt proszę państwa! 

Dajemy większego gazu, by zawiadomić auto-magazyn Wihrena o wypadku. Migają nam przed oczyma lwowianie: Ignatowicz, Serbeński, Froess (20,30 i 19), którzy jakby połączeni węzłem przyjaźni, naprawiają sobie wspólnie gumy, dalej mamy Gałęckiego Jerzego (39), Buszę (74), Żerowskiego (53), Sorówkę (78), Bandyka (9), Neszpera (79), Pisarskiego (28), Koprowskiego (44), zirytowanego Tropaczyńskiego (29), Pilniaka (32), Kostrzębskiego (31), Ptaka (59) i innych.

Znajdujemy się już przy czołowej grupie. Wszyscy bardziej znani szosowcy, za wyjątkiem lwowian, trzymają się tej przedniej straży. A lwowiacy mają „tempo Ignatowicza”. Każdy, kto choć raz był na wyścigu szosowym i widział go, zna później o razy tę pasiastą koszulkę w tłumie innych. Spokojnie, równe tempo, rytmiczne, a przez to mniej męczące, bez skoków, zrywów, świetne dla prowadzenia. Froess w okularach z charakterystycznie pofałdowanym czołem ma taką minę, jakby chciał temu co przeszkodzi co najmniej wypruć flaki na szosę. Ostrożnie więc odsuwamy się z samochodem do tyłu.

Tymczasem liczba kolarzy w czołowej grupie powiesza się znacznie. Tempo nie jest zbyt szybkie, więc szereg zawodników, którzy dotychczas trzymali się środka, dochodzi o czoła. Jest tam chyba ze 40 szosowców i wszystkie „asy”. Z tyłu jedynie pechowcy, słabsi i… lwowianie.

Wjeżdżamy do Garwolina. Policja z trudem daje sobie radę z tłumem mieszkańców, który napiera na zakrętach. Ktoś wznosi okrzyk na cześć Biegu Dookoła Polski, kolarstwa, „Przeglądu Sportowego”, dzielnych szosowców, wreszcie P. Prezydenta Rzplitej, dostojnego protektora Biegu.

Kolarze skinieniem dłoni witają mieszkańców. Wreszcie wybucha gdzieś spod skłębionych maszyn pieśń: „My Pierwsza Brygada”, uderza o błękitny i wyboisty bruk szosy. Za chwilę śpiewa nie tylko grupa zawodników, ale całe miasto. Przejechała już dawno przez ulice czołówka, ledwie pojedynczy przemyka się jeździec a Garwoli śpiewa, śpiewa.. Dziwny, wzruszający moment.

Cofamy się znów do zamykającej bieg sanitarki by zobaczyć przegrupowanie na tyłach. Teraz zamykają pochód: Biurnicki (82), nieszczęśliwy Lambert (37) i Murawski (81). Dopiero o 3 – 4 klm. dalej dzielnie kręci Sorówka (78), Czwarnóg (16), Bandyk (9), Węglarz (72), Sienkiewicz Antoni (41)m Gałęcki Jerzy (39)m Tropaczyński (29) z nadwyrężoną ręką i nowym defektem, Pilniak i Neszper (32 i 79) – szalenie łapczywi na haerbatę, Pisarski (28), młodziutki Kraśnicki (62), Szarek (61) i zacna nierozłączna trójka lwowian Froess, Ignatowicz, Serbeński (19, 20, 30), dalej Żeromski, obwieszony gumami chyba na całą trasę, Krotkiewski (65), Frolowicz (83)m Goldew (64) z rozbitą pewną częścią ciała.
„Uwaga! Na przodzie ucieczka!”. Jedziemy tam pełnym gazem. W szalonym tempie urywa się kilku kolarzy, korzystając z tego, że reszta tak licznej czołówki zatrzymała się przy wodzie, czy też gruszkach. Patrzymy na numery: jedzie Kłosowicz (34), Duszyński (5), Więcek (1) i Sobolewski (2) – wszystko pierwszorzędne nazwiska. Wyraźne niebezpieczeństwo ucieczki aż do mety. Czyżby tych czterech miało przerwać taśmę?

Niebezpieczeństwo zrozumieli wkrótce także i ich koledzy. Po odsunięciu się pierwszych o jakieś 200 mtr wyrusza pełnym gazem Popowski (10) wraz z jakimś innym kolarzem, którego numery nie udało się nam zauważyć. Za nim wali Michalak (48), Żak (66) i Olecki (43).

Tak zdawałoby się ukształtować się winna ostateczna klasyfikacja, jednak fatalna na tym przed lubelskim odcinku szosa zbiera liczne ofiary z drugiej strony 130 klm. w nogach też robi swoje. Sobolewski (2) powoli odpada nie mogąc wytrzymać zaproponowanego tempa, Duszyńskiemu nawal guma – trzeba zejść do rowu. W dalszych grupkach to samo. Popowski – guma, Żak i Olecki – tempo. Nad podziw natomiast idzie Michalak. Nie tylko nadrabia utracony w stosunku do innych czas, nie tylko tworzy wraz z Więckiem i Kłosowiczem czołową grupę, ale nawet dyktuje tempo, miejscami bardzo silne.

Kłosowicz ostrożnie cofa się na tyły. „Cofa się” oczywiście w stosunku do pierwszych oczywiście. W znaczeniu bezwzględnym bowiem kręci pięknie i bardzo równo. Z dalszych zadziwia wytrzymałością Żak (66). W jego jeździe znać niecodzienną siłę i pewność siebie, a tempo zdaje się być wzorowane chyba na zegarku a w każdym razie nie według jazdy przeciwników. Teraz wąż kolarski ma postać następującą: na przedzie po bokach szosy jadą Michalak (48) i Więcek (1). Niedyskretne ucho schwyciłoby zapewne dość ostrą wymianę zdać między nimi w kwestii prowadzenia, gdyż Michalak unika za wszelką cenę podciągania. W każdym jednak razie ja nic nie słyszałem. Dalej jedzie w odległości 2,5 klm Żak (66) kręcąc ze stoickim spokojem, jeszcze dalej Kłosowicz (34) i inni.

Jesteśmy na ostatnim kilometrze przed Lublinem. Szosa „miastowa” – doskonała. Michalak i Więcek rwą co nie miara. Idą koło w koło, walczą o każdy centymetr szosy, nie znać na nich ani zmęczenia, ani wyczerpania. Michalak trochę czerwony i jakby mniej świeży od Więcka.

Końcowy zryw, taśma, chorągiewka, charakterystyczny pokłon sędziów łapiących czas i.. już mamy zwycięzcę pierwszego etapu. Jest nim młody jeździec, Michalak Eugeniusz, olimpijczyk, członek Legji Warszawskiej (nr 48), który pokonał trasę w 5:44:30. Drugi był o pół koła Więcek Feliks (Bydgoski Klub Kolarski) (nr 1) z tym samym czasem.

Jak się okazało na mecie, oprócz nr 5 (Januszko Zygmunt Warszawskie Towarzystwo Cyklistów), wycofał się w drodze również nr 50 (Ostrowski, Legia Warszawa).

W ten sposób na metę w Lublinie wpadło 70 zawodników na 72 startujących. Jest to procent olbrzymi, a zważywszy na czasy osiągnięte przez pierwszego i ostatniego zawodnika – imponujący. Dowodzi to raz jeszcze, że poza kilku słabymi kolarzami, którzy siły jeźdźców stanowi elitę polskiego kolarstwa szosowego. Będzie jeszcze walka, będzie zacięta. Dziś Michalak wygrał o pół koła, kto wie, czy jutro o gumę nie przegra którykolwiek z 70 zawodników.

Wyniki pierwszego etapu / Przegląd Sportowy

Odpoczynek w Lublinie.

Wszyscy kolarze natychmiast po przerwaniu taśmy, o czem z resztą można mówić tylko symbolicznie, gdyż taśma leżała na ziemi, byli kierowani do kąpieli. Natryski ciepłą wodą były przyjmowane przez uznojonych zawodników. Skorupy błota utworzonego z mieszaniny potu i kurzu, rozpływały się, rozmazywały i spływały po radośnie uśmiechniętej twarzy. Wszelkie odparzenia starcia, zranienia niemal goiły się pod dobroczynnem działaniem kąpieli. Z kąpieli idziemy prosto na obiad.

Składa się on dziś z rosołu z makaronem, ogromnego sznycla z jajkiem i jarzyny oraz z kompotu. Zawodnicy pałaszują to straszliwie szybki sposób, że zaś jedzą (jakby to powiedzieć?) „intensywnie” świadczy fakt, że na 100 mniej więcej osób (zawodnicy i komisja) zjedzono 160 obiadów. Pokazywano sobie zawodników, którzy jakoby sprzątnęli 3 porcje. Brawo!

Zorganizowaniem przyjęcia w Lublinie zajął się p. nadkomisarz A. Sobociński, który poświęcił naprawdę dużo czasu i wykazał kaximum uczynności, urządzając cały etap w ten sposób, że brak mi słów. Było wspaniale!

Pisownia oryginalna.

Źródło: Przegląd Sportowy, nr. 41 (386), Rok VIII, 12 września 1928 r.
Fot. Zbory Mai Lambert - Zamorowskiej/ Lubelskie Centrum Dokumentacji Historii Sportu

Dodaj komentarz

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb. Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym. Możecie Państwo dokonać w każdym czasie zmiany ustawień dotyczących cookies. Więcej o plikach cookies znajdziecie Państwo w naszej polityce prywatności.

Skip to content