To ile wam towarzyszu trenerze trzeba tych pieniędzy na awans? – usłyszał w 1979 r. Bronisław Waligóra od dyrektora FSC. – Osiem milionów. Wkrótce taka kwota znalazła się na koncie Robotniczego Klubu Sportowego Motor, który tego samego roku wywalczył historyczny awans do ekstraklasy.
Na te osiem milionów złożyły się największe wówczas przedsiębiorstwa Lublina. Sekretarz miejski partii wezwał ich dyrektorów do siebie. Trzeba się zrzucić na Motor – powiedział bez ogródek. – Ile pan może dać? spytał pierwszego z brzegu dyrektora. Pół miliona – usłyszał. – Co? Takie macie zyski, a pan tylko pięćset tysięcy chce dać? Po spotkaniu dyrektorzy podpisali zobowiązanie, w którym określili kwoty jakie przeznaczą na klub. Wszyscy się wywiązali z obietnicy. Dzięki tym pieniądzom Motor mógł spokojnie przygotowywać się do rozgrywek.
Bronisław Waligóra: Mieliśmy wszystko. Obiady jadaliśmy w najlepszej wówczas restauracji – Unii. Mieliśmy na odżywki, sprzęt, premie. Nie mogliśmy nie awansować. Tym żyło całe miasto. Wszyscy nam pomagali. Byliśmy na etatach m.in. w FSC. Takie były głupie przepisy. Ktoś był niby frezerem, inny tokarzem. Ale żaden z robotników nie patrzył krzywym okiem, że ktoś bierze pieniądze za coś, czego nie robi. Wszyscy działacze, jak chociażby Władek Król czy Tadzio Kamiński stawali na głowie, żeby nam niczego nie brakowało.
Pod wodzą Waligóry piłkarze już na kilka kolejek przed końcem sezonu zapewnili sobie awans. Kropkę na „i” postawili po zwycięskim meczu z Rakowem Częstochowa, 24 maja 1980 roku. Ówczesnym władzom zależało na awansie. Partyjni dygnitarze chętnie pokazywali się na trybunach. Z całymi rodzinami. Spiker wyczytywał ich na początku meczu, wówczas wstawali, machali ręką do kibiców. Nie przypominam sobie, żeby wówczas kibice gwizdali – mówi Bronisław Waligóra. Wiedzieli, że w dużej mierze to od nich zależy, czy dany klub będzie się liczyć w lidze czy nie – dodaje.
Krzysztof Załuski: Dzwonili do pana, żeby coś załatwić?
Bronisław Waligóra: Miałem taką sytuację w Widzewie. Przyjeżdżał do nas Ruch Chorzów – mówi pan Bronisław. Kilka dni przed meczem wezwał mnie prezes.: Trenerze, miałem telefon z góry. Musimy przegrać z Ruchem – powiedział bez żadnych ogródek. Waligóra zaprotestował. Jeśli tego nie zrobimy, to ja nie będę prezesem, a pan trenerem. – To niech pan to sam powie piłkarzom. Ja nie chcę mieć z tym nic do czynienia.
Tak też prezes zrobił. Ruch wygrał 3:1. W przerwie meczu Waligóra nie wyszedł na ławkę. Usiadł na trybunach. Po meczu podszedł do niego sekretarz komitetu wojewódzkiego partii i pogratulował…pięknego meczu. W Lublinie – jak przyznaje – taka sytuacja nigdy nie miała miejsca.
Krzysztof Załuski: Awans wywalczyliście uczciwie?
Bronisław Waligóra: Ja nigdy nie miałem do czynienia z jakimkolwiek ustawianiem meczu – przyznaje Waligóra. – Nawet jak działacze przyjmowali sędziów, ja w żadnych takich spotkaniach nie brałem udziału.
Krzysztof Załuski: Ale przyznaje pan, że z sędziami dało się dużo załatwić?
Bronisław Waligóra: W środowisku padały nazwiska tych, którzy szli na układy z działaczami. Niektórzy żyli w luksusach, znam takich którzy po sezonie, dwóch stawiali sobie piękne wille. Byli też tacy, którym tak już we łbach się poprzewracało, że sami dzwonili z propozycją „drukowania” wyniku. Kiedyś sam miałem taki telefon. Ale byli też sędziowie, którzy nigdy się tym nie splamili. To był m.in. Alojzy Jarguz. O nim mówiło się wśród działaczy i trenerów, że jest wzorem uczciwości. A sędzia mógł wiele. Kiedyś jednemu z nich kibice zniszczyli samochód w Lublinie. Bojąc się, że kiedyś może się to obrócić przeciwko Motorowi, w warsztacie tak go odpicowali, że wyglądał jak nowy. Nawet dołożyli nowe opony.
Motor po dwóch latach gry w ekstraklasie z powrotem spadł do drugiej ligi.
Krzysztof Załuski: Dlaczego nie udało się zagościć na dłużej w lidze?
Bronisław Waligóra: Było kilka powodów. Nie mieliśmy w drużynie gwiazd, ale zespół być dobrze przygotowany fizycznie, chłopaki się rozumieli, ale tak jak w sporcie – nie da się cały czas zwyciężać. Do tego doszły też sprawy pozasportowe. Nie da się ukryć, że kilku chłopaków miało problemy z alkoholem. I to ci, od których wiele zależało. Zdarzało się, że jeden czy drugi potrafił zabalować dzień przed meczem.
Krzysztof Załuski: Nie mógł pan ich wyrzucić?
Bronisław Waligóra: Starałem się z nimi rozmawiać, często robiłem nocne naloty, czy przypadkiem w nocy gdzieś się nie włóczą po knajpach – mówi były trener Motoru. – Przepraszali, obiecywali, że to ostatni raz. Poza tym, wie pan, jakie mogłem znaleźć rozsądne rozwiązanie, kiedy jeden nich po ostrym piciu, za dwa dni wygrywa nam ważny mecz strzelając dwa gole? Każdy trener musi często wchodzić z butami w prywatne życie swojego zawodnika. Kiedyś musiałem przeprowadzić nawet trudną rozmowę z młodym piłkarzem, którego żona poskarżyła mi się, że on ma za często ochotę na seks. A ja długo nie mogłem rozgryźć, dlaczego na boisku ma coraz gorszą kondycję. Po tej rozmowie jego żona trochę odpoczęła, a jemu cudownie kondycja wróciła. W kolejnym sezonie w ekstraklasie atmosfera w Motorze zrobiła się nieciekawa, niektórzy zaczęli bruździć mi za plecami i w końcu odszedłem z Lublina. Męczące też były wyjazdy do rodziny w Bydgoszczy. To był stan wojenny i na każdej rogatce w mieście musiałem pokazywać specjalną przepustkę. Widok czołgów i żołnierzy z karabinami był dość przygnębiający. Do dzisiaj to widzę.
Krzysztof Załuski: Kto wtedy z piłkarzy Motoru miał szansę, żeby zrobić prawdziwą karierę?
Bronisław Waligóra: Chyba Krzyś Wójtowicz. To był bardzo solidny lewy obrońca. Miał naprawdę papiery na grę w kadrze. To był w ogóle ciekawy zespół. Doświadczony Kalinowski w bramce, potem Opolski, solidny Chaberek, Fiuta, Pop, Lorenc, Grzanka, Boguszewski – długo można wyliczać.
Krzysztof Załuski: Kto rządził w szatni?
Bronisław Waligóra: Dębiński. Chłopaki liczyli się też ze zdaniem Mącika i Przybyły. To był zgrany zespół, o zróżnicowanych charakterach. Dzisiaj zawodnicy najczęściej po treningu rozchodzą się i nie utrzymują kontaktów ze sobą. Wtedy było inaczej. Kiedyś piłkarze wracali z meczu swoimi samochodami i zatrzymali się w Puławach w Izabelli. W nocy dostałem telefon, że chłopaki nieco przesadzili. Musiałem interweniować. Z jednej strony było to naganne zachowanie, z drugiej jednak świadczyło o tym, że jednak dobrze się czuli w swoim towarzystwie. To też było ważne. Jakoś dogadywałem się z chłopakami. Nawet z Bońkiem. A on to był naprawdę ciężki. Wie pan, że kiedyś napyskował po meczu w autokarze nawet Sobolewskiemu? (ówczesny prezes Widzewa-red.)Doszło do tego, że ten kazał zatrzymać autokar i wyrzucił z niego Zbyszka. Nie pamiętam jak on wrócił do domu, ale następnego dnia przyszedł do prezesa z bukietem róż. Ze Zbyszkiem mam cały czas kontakt, często dzwonimy do siebie.
Krzysztof Załuski: Czym tamta piłka różni się od obecnej?
Bronisław Waligóra: Wszystkim. Dziś zawodnik wchodzi gra tam, gdzie więcej zarobi. Kiedyś zawodnicy byli bardziej przywiązani do swojego klubu, utożsamiali się z nim, gotowi byli zostawić zdrowie dla boisku dla swojego klubu, a nie dla kwot na koncie bankowym. Inaczej pojmowali sport. On był równocześnie pasją. Mało który z zawodników zostaje dzisiaj po treningu, żeby coś tam jeszcze poprawić. Wie pan, że ja kiedyś jako zawodnik Zawiszy za awans do wyższej ligi dostałem za to czekoladę i byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? W Motorze wszyscy zarabialiśmy nieźle, ale też nikt się nie dorobił wielkich pieniędzy. Kto tam słyszał wtedy o menadżerach czy profesjonalnych kontraktach? Niektórzy dostali mieszkanie, inni kupili samochody i tyle luksusu. Nikt nie myślał o jakichś inwestycjach w mieszkania czy nieruchomościach, bo to nie była ta skala zarobków co dzisiaj. Teraz zawodnicy są też bardziej odporni na kontuzje i urazy. To sprawa m.in. odżywek, których kiedyś nie było. Takie kontuzje, które złamały karierę Lubańskiemu, pozwalają dziś zawodnikowi po kilku tygodniach rozpocząć ponowne treningi. Nawet ówczesne stroje robią różnicę. Myśli pan, że Messi czy Lewandowski też by tak zasuwał po boisku, gdyby miał na sobie koszulkę ze sztucznego materiału, który nie przepuszcza powietrza? My w takich kiedyś graliśmy. Po kwadransie można je było wyżymać. Odżywki? Wówczas zalecano picie kawy przed meczem. To była cała odżywka.
Krzysztof Załuski: Kibicuje pan teraz Motorowi?
Bronisław Waligóra: Chodzę na wszystkie mecze. Wierzę, że awansuje, bo na to zasługuje. Z pracy w Motorze mam same dobre wspomnienia. To był wspaniały okres z moim życiu.
Bronisław Waligóra (ur. 25 września 1932) – wychowanek AKS-u Chorzów, następnie zawodnik Pomorzanina Toruń. W 1956 roku trafił do Zawiszy Bydgoszcz, gdzie stał się pierwszoplanową postacią drużyny. Przez szereg lat był jej kapitanem, występując na pozycji napastnika. Po zakończeniu kariery piłkarskiej zajął się pracą trenerską. Prowadził m.in. Lecha Poznań, Hetmana Zamość, Motor Lublin, Bałtyk Gdynia, trzykrotnie Widzew Łódź, Avię Świdnik i trzykrotnie Zawiszę Bydgoszcz. Z Widzewem zdobył Puchar Polski w 1985 roku. W europejskich pucharach (z Widzewem) wyeliminował w 1977 r. m.in. słynny Manchester City. Trenerską pracę zakończył w 2002 r. w Ceramice Opoczno. Był bliski podpisania umowy z belgijskim klubem ekstraklasy – Mechelen (nie dostał jednak zgody tamtejszego Ministerstwa Pracy na zatrudnienie obcokrajowca). Studiował chemię na UMK w Toruniu i zawodowe życie rozpoczął jako nauczyciel chemii w VI LO w Bydgoszczy oraz kierownik w zakładach radiowych Eltra w Bydgoszczy.
Wywiad z trenerem Bronisławem Waligórą przeprowadził Krzysztof Załuska.