Krzysztof Stec był jednym z najbardziej zasłużonych lubelskich kolarzy. Zawodnik Spójni Lublin i Legii Warszawa wywalczył m.in.: tytuł Mistrza Polski w kolarstwie przełajowym, dwukrotnie zdobywał mistrzostwo Polski w szosowym wyścigu drużynowym, wywalczył też brązowy medal torowych mistrzostw Polski w indywidualnym wyścigu na 4000 m na dochodzenie. Poniżej publikujemy przedruk archiwalnego wywiadu, którego udzielił w 1988 r. do cyklu: “Znani i zapomniani..”.
Krzysztof Stec: Jeden z Wyścigów Pokoju, chyba w 1970 r. miał 12 etapów. Polacy wygrali aż 9. Siódemka była następująca: Szurkowski, Matusiak, Hanusik, Krzeszowiec, Czechowski, Kaczmarek i moja skromna osoba. Ani przedtem ani potem nie było już tak zgranej drużyny, doskonale przygotowanej. Czy w kolarskim peletonie, czy przed samą metą liczyli się tylko Polscy. Trzy razy jeździłem w Wyścigu Pokoju, tyle samo w mistrzostwa świata, byłem na olimpiadzie w Monachium.
Redaktor: Los Pana nie rozpieszczał..
Krzysztof Stec: Jako tak się składało. Podczas Igrzysk Olimpijskich, gdy zbliżał się wyścig drużynowy, rozchorowałem się. Pojechał ktoś inny. W nieszczęściu musiałem chyba mieć trochę szczęścia skoro wyszedłem cało z wypadku samochodowego w którym zginał trener Łasak i jeden kolarz. Ja miałem trzy złamane żebra. Szybko doszedłem do siebie, ale poprzednia sprawność fizyczna już nie powróciła. Na wyścigach coraz mocniej bolało w plecach. Po tym wypadku prosiłem wielu ludzi o pomoc, obiecywali i na tym się kończyło. Chciałem się gruntownie zbadać, ale nikt do tej pory nie kiwnął palcem w bucie, żeby Stec mógł specjalistycznie sprawdzić swój kręgosłup i żebra. Faktycznie los mnie nie rozpieszczał. Nie doznałem wielkiej życzliwości, gdy z Legii znów wracałem do Lublina jako bądź co bądź olimpijczyk i kolarz, który coś tam zrobił dla kraju, dla dyscypliny sportu. Ale po co ja to wspominam. Przeszło, minęło. Do nikogo dziś nie mam pretensji ani żalu.
Redaktor: Wypadek samochodowy przyspieszył pańskie rozstanie z kolarstwem wyczynowym.
Krzysztof Stec: Niestety do tego doszło. W Lublinie chwyciłem się za trenerkę. Chciałem poprzez solidną, ciężką pracę robić wyniki. Tak jak dochodziłem do celu. W klubie ciągle były jakieś kłopoty i problemy, brakowało pełnego poparcia dla sekcji kolarskiej. Zrezygnowałem bo nie znoszę fuszerki.
Redaktor: I Krzysztof Stec jeszcze bardziej oddalał się od kolarstwa..
Krzysztof Stec: Nie z własnej winy. Zniechęcali mnie ludzi składający na przykład obietnice bez pokrycia. Przed dwoma laty miałem z kolei wypadek z okiem. Od młotka odprysnął mi kawałeczek żelaza i wpadł mi w lewe oko. Groźnie to początkowo wyglądało. Szpital. leczenie i operacja w Katowicach. Zrobiono mi wszczep sztucznej soczewki. PTHW interesował się wszystkim, natomiast sportu dawno już o mnie zapomniał.
Redaktor: Słyszałem, że ma pan osobliwe hobby.
Krzysztof Stec: To trwa już pare lat. Porwała mnie deska z żaglem. Właśnie wybieram się po nową do Warszawy. A z kolarstwa całkiem nie zrezygnowałem, tyle że uprawiam go z całą rodziną, wybitnie turystycznie. (..) Mój Jaguar – Specjal stoi w garażu. Dobrze się trzyma. Choć jestem na rencie – też nie narzekam. Twarda, kolarska szkoła zrobiła swoje..