Bierzemy przykład z dziadka. Nikt nie wie, kto w rodzinie Kitlińskich jako pierwszy zaczął interesować się sportem, ale wszystko wskazuje na to, że to pradziadek Piotra – Walenty, urzędnik z Hrubieszowa. Od niego się wszystko zaczęło…
– W domu mówiło się, że to on kupował sprzęt sportowy dla swojego starszego syna, a mojego stryja – mówi Piotr, znany były lekkoatleta, wielokrotny medalista mistrzostw kraju. – Potem ten sprzęt odziedziczył mój ojciec Marek Ambroży Kitliński, który uprawiał chyba wszystkie możliwe dyscypliny sportowe. W domu miał nawet siłownię; strzelał z łuku, jeździł motocyklem, boksował, a w końcu poświęcił się lekkiej atletyce.
Pan Marek Ambroży (używa dwóch imion, żeby odróżnić się od syna Marka) to znana postać w Hrubieszowie. Wychował wielu znakomitych lekkoatletów. Wielu jego uczniów do dzisiaj też pamięta, że jak nikt inny potrafił zachęcić do uprawiana sportu. Nic dziwnego, że jego dzieci – Piotr i młodszy Marek od małego byli „skazani” na sport. Również ich mama była przez lata zawodowo związana ze sportem. Marek, młodszy o pięć lat brat Piotra przez wiele lat również zajmował się sportem. Zaczynał oczywiście od lekkiej atletyki, ale zdecydował się jednak na piłkę nożną. Trenował m.in. z Tomaszem Kiełbowiczem, późniejszym zawodnikiem Legii. Marek grał także w trzecioligowym AZS Biała Podlaska i Stali Kraśnik.
– Rodzice nie musieli nas zmuszać do sportu – mówi Piotr. – Nam to sprawiało frajdę. Ja jako dziecko spędzałem mnóstwo czasu na stadionie, jeździłem z ojcem na obozy, zgrupowania. Sport poznałem już wtedy od podszewki.
Niektórzy mieszkańcy Hrubieszowa do dzisiaj pamiętają dość dziwną parę, która często biegała po pobliskich łąkach. Nikt wówczas nie słyszał o joggingu, a tą parą był Marek Kitliński z żoną.
Janina Kitlińska, mama Piotra wciągnęła syna również do harcerstwa. Na obozach były organizowane różnego rodzaju zawody sportowe, zdobywało się odznaki sprawnościowe. Dla Piotra była to okazja, żeby wykazać się swoimi umiejętnościami sportowymi. A te odziedziczył chyba po ojcu, bo w większości konkurencji nie miał sobie równych – zwłaszcza w bieganiu.
Moje pierwsze zawody
To było w czwartej klasie podstawówki. Piotr koniecznie chciał biegać na średnich dystansach. Ojciec namówił go na czwórbój. Jedną z konkurencji był bieg na 800 metrów. Konkurenci byli o dwa lata starsi. W tym wieku jest to bardzo dużo.
– Po pierwszym okrążeniu ojciec się śmiał, czy w ogóle dobiegnę do mety, ale się zaparłem. Ku jego zaskoczeniu, nie byłem ostatni. To był mój pierwszy, który pamiętam bieg konkursowy w oficjalnych zawodach.
O tej pory Piotr na dobre związał się na lekką atletyką. Hrubieszów w latach 70. i 80. był silnym ośrodkiem lekkoatletycznym. Praca takich szkoleniowców jak Marek Ambroży Kitliński, Andrzej Kulczyński czy Marek Watras zaczęła przynosić efekty. Zawodnicy Unii zdobywali regularnie medale na najważniejszych imprezach w kraju. Wśród nich wyrastał kolejny talent – Piotra Kitlińskiego. – Brałem udział we wszystkich możliwych zawodach. A było tego naprawdę dużo.
Jako młodzik trenował pod okiem Małgorzaty Muzyczuk, jednej z najbardziej wszechstronnych lekkoatletek Unii w historii klubu. Ojciec bacznie się jednak przyglądał poczynaniom syna. Kiedy Piotr osiągnął wiek juniorski – to on wtedy zajął się jego dalszą karierą.
– Kiedy ojciec był z ciebie najbardziej dumny jako zawodnika?
– Myślę, że po raz pierwszy w 1989 r. kiedy wygrałem bieg na 800 metrów na spartakiadzie w Kielcach. Zdobyłem tytuł mistrza Polski juniorów młodszych. Tata był przeszczęśliwy. Drugi raz to było na Mistrzostwach Polski w Pile w 1994 r. Byłem wtedy zawodnikiem AZS UMCS. Zdobyłem złoto na 1500 m. Tata był wtedy w Hrubieszowie. Czekał na telefon ode mnie. Po zawodach od razu pobiegłem na pocztę. Kiedy odebrał, spytałem: „Tata, ty wiesz co ja zrobiłem?”.
Co ciekawe, złoty medal w Pile byłe też pierwszym złotym medalem dla AZS UMCS w historii lekkiej atletyki uczelnianego klubu
Kolejne lata to dalsze medale, tytuły, kadra narodowa. W 1994 r. nikt w Polsce nie biegał szybciej od niego na 1000 m. Rok później pobił rekordy życiowe na 800 i 1500 m na Memoriale Kusocińskiego i podczas mityngu w Białogardzie. Był w szczytowej formie, kiedy odniósł poważną kontuzję. To był niestety Achilles. Najpierw operacja, potem długa rehabilitacja i próba powrotu na bieżnię.
– Były dni, kiedy wydawało się, że wszystko jest jak na najlepszej drodze. Jeszcze razem z moim trenerem, nieodżałowanym Honoratem Wiśniewskim pojechaliśmy na jakiś mityng, gdzie na 800 m miałem czas 1:49 – to był dziesiąty wtedy wynik w Polsce. Niestety, chęci były, zapał też, ale nie odbudowałem się psychicznie. Zrozumiałem, że to koniec. Było to w 1996 r. Piotr Kitliński, świeżo upieczony absolwent historii nie chciał wracać do rodzinnego Hrubieszowa, zwłaszcza że poznał tu swoją przyszłą żonę – Agnieszkę, również lekkoatletkę i również specjalizującą się w biegach na 800 metrów.
Z dyplomem w ręku zaczął szukać pracy, ale nie jako historyk, tylko wuefista. Udało się w SP 4, gdzie pracuje do dzisiaj.
Bez biegania – już jako nauczyciel – wytrzymał trzy miesiące.
– Ciągnęło mnie na bieżnię. To jak narkotyk. Ojciec doradził mi, żebym spróbował na długich dystansach -w biegach ulicznych. Tak zrobiłem. Zacząłem biegać na 5, 10, 20 kilometrów. Jeździłem na różne zawody i przywoziłem co rusz nowe nagrody – w ten sposób zdobyłem kilka telewizorów, a już o śpiworach, namiotach czy tosterach nie wspomnę.
W 1997 r. zaczął się nowy sportowy rozdział w karierze Piotra Kitlińskiego
Zaczął biegać…z psami. Może nie końca, bo to były specjalnie szkolone psy, a ta „bieganina” to canicross, dyscyplina w której odbywają się nawet mistrzostwa świata.
– Namówił mnie do tego Wiesław Nowak, trener Nefrytu Lubartów. – To było dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Mieliśmy psy specjalnie tresowane do biegów, do tego uprząż mocowaną do talii i elastyczną smycz. Psy reagowały na podstawowe komendy, jak „w prawo”, „w lewo”. Przed samym startem lub na rozgrzewce zachowywały się jak „normalne” psy – wąchały, obszczekiwały inne psy, były rozkojarzone. Kiedy padała komenda „go!” zapominały o wszystkim, liczył się tylko bieg. Wtedy to już były zupełnie inne psy.
Piotr tak się wciągnął w to bieganie, że omal nie został mistrzem Europy
Wygrał zawody, ale sędziowie uznali, że jego pies ugryzł na starcie innego psa.
– Dowodów na to nie było, odwołanie i cała procedura odbywała się w jęz. francuskim, którego nie rozumiałem, i tak zostałem pozbawiony tytułu. Potem się okazało, że w komisji sędziowskiej zasiadała matka jednego z zawodników – tego, który się odwoływał i dzięki temu zajął trzecie miejsce.
Canicross okazało się dużym wyzwaniem dla Piotra. Nie ze względu na dystans, bo ścigano się na 2, 3 i 5 kilometrów, ale ze względu na uzyskiwane prędkości.
– Na 1000 metrów miałem czas lepszy o dwie sekundy od rekordu życiowego. Były biegi, kiedy osiągałem lepsze czasy od rekordów na igrzyskach (bez psa). Przy takich obciążeniach bałem się jednak o swojego Achillesa.
Piotr zdążył jeszcze przed zakończeniem canicrossu zdobyć brązowy medal na mistrzostwach świata w Hiszpanii.
Widać następców
Michał i Bartek już ojca prześcignęli. Wystarczy porównać ich wyniki na 800 metrów. Bartek, najmłodszy (w tym roku kończy 16 lat) biega w czasie 1:54; Piotr w jego wieku miał 1:57. To również gorszy czas od Michała, który jako 16-latek (rocznik 1998) biegał o sekundę szybciej od ojca.
Od małego było wiadomo, że zostaną lekkoatletami. I jeden i drugi grał i w kosza i w siatkę, ale nie mogło być inaczej – w końcu poszli w ślady dziadka i ojca.
– Kiedy Michał był w gimnazjum, namówiłem nauczycielkę WF-u, żeby zgłosiła Michała i trzech innych moich zawodników do zawodów szkolnych. Wygrali najpierw zawody miejskie, potem wojewódzkie, a na mistrzostwach Polski zdobyli brązowy medal. Na drugi rok z kolegami byli najlepsi w kraju.
Michał w 2012 roku wygrał przełaje w makroregionie; rok później był szósty w Polsce. Młodszy Bartek od początku zapowiedział, że i tak będzie najlepszym z Kitlińskich. I wciąż dąży do tego. Zdobył już złoty medal mistrzostw Polski młodzików na 600 metrów. Marek Ambroży Kitliński nie ma wątpliwości, że do właśnie Bartek biega z całej rodziny najbardziej stylowo.
Trener roku
Taki tytuł Piotr otrzymał w 2019 roku w plebiscycie Kuriera Lubelskiego. Podobnie jak ojciec, propaguje bieganie. Uczy, namawia, trenuje. Do tego sam stara się przynajmniej kilka razy w tygodniu przebiec kilka kilometrów lub przejechać kilkadziesiąt na rowerze. W domu trenuje też na ergometrze. Jak trzeba – przebiegnie też maraton.
– Do biegania namawiam każdego. I każdemu powtarzam, że można to robić w każdym wieku. Oczywiście trzeba to robić z głową, nie rzucać się od razu na głęboką wodę, zaczynamy najlepiej od marszobiegów, a dopiero potem, stopniowo zwiększać obciążenia. Na pewno bieganie po asfalcie nie jest najlepszym rozwiązaniem. O wiele korzystniej wpływa bieganie po miękkim podłożu.
Dzisiejszy sport
– Nie wygląda to najlepiej. Kiedyś młodzi garnęli się do sportu. Dzisiaj na dodatkowe zajęcia zgłasza mi się pięć, sześć osób. Niedawno robiłem sprawdzian kilkunastolatkom. Na dwudziestu, zaledwie jednemu udało się podciągnąć na drążku. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Ale są też pozytywy. To fajnie, że wiele osób próbuje jednak biegać, uprawiać nordic walking czy całymi rodzinami jeździć na rowerowe wycieczki. To właśnie rodzice powinni dawać przykład, że oprócz smartfonów i laptopów są też inne przyjemne rozrywki. Jestem wdzięczny swoim rodzicom, że mi to pokazali. Dzięki temu przeżyłem w życie wspaniałe chwile. A oni razem ze mną.
Autorem tekstu jest Krzysztof Załuski.
„Moje podium” to cykl reportaży o ludziach sportu, którzy kiedykolwiek w swojej karierze zdobywali medale i stawali na podium. Bohaterami są nie tylko sami sportowcy, ale także trenerzy, szkoleniowcy, działacze – ci wszyscy, którzy mieli swój udział w zdobywanym medalu. To przecież także ich zasługa.
Te reportaże to opowieści nie tylko o nich, to również dokument czasów, w których trenowali, brali udział w zawodach. Ich bohaterami są sportowcy w rożnych wieku i różnych dyscyplin. Często już zapominani, ale łączy ich jedno – znają nie tylko smak zwycięstwa, ale i gorycz porażki. Skupmy się jednak na tym pierwszym. Zapraszamy na sportową podróż w przeszłość.
„Moje podium” powstało pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego.