Jednym z największych sukcesów w dziejach piłkarskiej Lubelszczyzny było wywalczenie przez juniorów WKS Unia Lublin tytułu Mistrza Polski Juniorów w 1939 r. Publikowany poniżej tekst nieznanego autorstwa jest wspomnieniem tej historycznej chwili z perspektywy jej uczestnika.
“Jako mistrzowska jedenastka Okręgu lubelskiego, my — juniorzy WKS Unia, stanęliśmy do ciężkich bojów o mistrzostwo Polski. Zaliczono nas w puli ćwierć finałowej do grupy południowo-wschodniej. Pod opieką naszego kochanego „wodza”, ówczesnego prezesa klubu majora Tadeusza Linka przeprowadziliśmy nadzwyczaj staranny trening i wygraliśmy po ambitnej walce trzy mecze, kwalifikując się do finału. PZPN wyznaczył term in meczu finałowego n a dzień 4 czerwca 1939 r. Mieliśmy wystąpić w przedmeczu międzypaństwowych zawodów piłkarskich Szwajcaria—Polska.
Mamy pietra.
Kiedy dowiedzieliśmy się, że przeciwnikiem naszym ma być krakowska Wisła, miny nam zrzedły. Jak tu grać przeciw ligowym zawodnikom, którzy wprawdzie mają tyle lat, co my, ale jakże górują techniką i rutyną. W pierwszej chwili padały głosy, że lepiej oddać tytuł valcowerem, niż ośmieszyć się przed tak olbrzymią widownią, przegrywając 0 :10.
Mjr Link pocieszał nas, przekonywał, zachęcał.
Jedziemy.
No 1 pojechaliśmy. Na dworcu zgromadzili się wszyscy oprócz Tadzia Różyły, któremu akurat wypadł wykład w Szkole Budownictwa. Nasza gromadka to w całości młodzież szkolna. Ponieważ zakaz należenia do klubów sportowych był wówczas przestrzegany z całą surowością,
musieliśmy, pi interwencji jednego z pedagogów na stacji, zmieniać
szybko po bramach mundurki na ubrania cywilne.
W Warszawie.
Różyło dogonił nas wieczornym pociągiem. Nocowaliśmy w hotelu Polonia, sąsiadując o piętro z piłkarzami krakowskimi. Nazwiska Giergiela, Jurowicza, Rupy, Legutki, znane ze sprawozdań meczów ligowych nie dały nam spać. I nadeszła wreszcie chwila rozpoczęcia tego meczu, który będzie jednym z najważniejszych w życiu dla każdego z nas. Stadion Wojska Polskiego wypełniło trzydzieści pięć tysięcy widzów. Byliśmy bardzo zdenerwowani.
O godz. 10 gwizdek sędziego rozpoczyna zawody.
Wygrywamy z Wisłą 3:2 (0:1).
W pierwszych minutach krakowiacy wyraźnie nas lekceważą. Próbują solowych popisów. Ale i my dochodzimy do głosu. Doskonale spisuje się Różyło na środku pomocy. Szachuje trójkę środkową napadu Wisły i skutecznie wspiera własny atak . Nasi napastnicy docierają coraz częściej na pole karne Wisły. Tuż przed przerwą pada pierwsza bram ka dla Krakowa.
Po przerwie nabraliśmy serca do walki. Zamieszanie podbramkowe przynosi nam wyrównanie. Czyżby z Wisłą można było wygrać? Próbujemy swych sił i oto prowadzimy 2:1. Za chwilę zdobywamy trzecią bramkę i sympatię publiczności. Uzyskujemy jeszcze trzy bramki, których sędzia z niezrozumiałych powodów nie uznaje. Wygrana nasza nie budzi wątpliwości. Jeszcze jeden rozpaczliwy wypad krakowiaków przynosi im punkt, jeszcze krytyczna chwila, gdy w ostatniej minucie wolny z 16 m. musnął słupek naszej bramki i poszedł w aut i zaszczytny tytuł mistrza Polski juniorów za 1938 rok należy do nas.
Łzy radości.
Po meczu ogarnęło nas rozczulenie. Płakaliśmy z radości. Wyszedł z loży jakiś generał i całując każdego z nas gratulował sukcesu. Byliśmy przecież pierwszym wojskowym klubem, który zdobył mistrzostwo Polski.
Mistrzowska jedenastka.
Graliśmy o mistrzostwo Polski w następującym składzie: bramka – Skrainski, obrona – Kopeć, Kowalski, pomoc – Paprota, Różyło, Rudnicki, atak – Malinowski, Machaj, Sokólski, Siarkowski, Rakowski.
Bramki w pamiętnym meczu strzelili: Siarkowski, Machaj i Rudnicki po jednej.
Artykuł niewymienionego z imienia i nazwiska autora ukazał się w: "Gazeta Lubelska" 21 października 1946 r.